Rozdział 4
W każdym mieście i w każdej wiosce
Po kilkutygodniowym pobycie w San Francisco,
Swamiji udał się do Los Angeles, gdzie w okolicy zamieszkanej przez
murzyńską i hiszpańską klasę średnią kilku jego uczniów założyło świątynię
w pomieszczeniu służącym wcześniej jako sklep. Sklepik był pusty
i położony w odludnym miejscu. Swamiji spędził tam dwa miesiące.
Robił wykłady, prowadził kirtany i był źródłem natchnienia i siły dla
swych uczniów. Choć szum w głowie niezwykle utrudniał mu pracę, to ciepły
klimat i słońce odpowiadały mu. Kontynuował tłumaczenie Śrimad-Bhagavatam.
W maju, kilka miesięcy po opuszczeniu Los Angeles, Swamiji po raz pierwszy
odwiedził ośrodek ISKCON-u w Bostonie. Tam również kilku jego uczniów
ulokowało się w małym pomieszczeniu sklepowym. Właśnie w Bostonie
przyjął tytuł "Prabhupad". Dyktując coś swemu sekretarzowi,
napomknął, że przyrostek "ji" nie jest zwrotem najwyższej klasy.
"Dlaczego więc nazywamy cię Swami-ji? Jak powinniśmy się do ciebie
zwracać?"
"Mistrz duchowy – odpowiedział Swamiji – nazywany jest zazwyczaj Gurudeva,
Visnupada albo Prabhupad".
"Czy możemy nazywać cię Prabhupad?" "Tak".
Początkowo niektórzy bhaktowie niechętnie rozstawali się z tytułem "Swamiji",
do którego byli przywiązani i który według nich był pełen uczucia.
"Słyszałem, że nie powinniśmy już dłużej używać tytułu ŤSwamiji" –
zapytał jeden z chłopców podczas porannego spaceru.
"Kto to powiedział?" – szybko odparł Prabhupad.
"Słyszałem, że powiedziałeś, że nie jest on najwyższej klasy i nie
powinniśmy go używać".
"Nigdy tego nie powiedziałem".
"Więc nadal możemy tak się do ciebie zwracać?" "Tak, dlaczego
nie?"
Ale "Swamiji" wkrótce wyszło z użycia. W związku z tym
bhaktowie umieścili nawet wyjaśnienie w Back to Godhead.
PRABHUPAD
Słowo Prabhupad jest terminem, który w wedyjskich kręgach religijnych
wyraża najwyższy szacunek i oznacza wielkiego świętego nawet pośród
świętych. Ma ono dwa znaczenia: pierwsze – ten, u którego stóp (pada)
znajduje się wielu prabhu (prabhu znaczy "pan"
i "mistrz"; terminu tego używają uczniowie zwracając się do
siebie nawzajem). Drugie znaczenie odnosi się do tego, kto stale usytuowany
jest u lotosowych stóp Kryszny (najwyższego mistrza). W linii sukcesji
uczniów, za pośrednictwem której świadomość Kryszny przekazywana jest
ludzkości, pojawiło się wiele duchowo zaawansowanych osób, które zasłużyły na
miano Prabhupad.
Śrila Rupa Goswami Prabhupad wypełnił wolę swego mistrza, Śri Caitanyi
Mahaprabhu, i dlatego zarówno on, jak i jego towarzysze Goswami zwani
są Prabhupad. Śrila Bhaktisiddhanta Sarasvati Goswami Thakura wypełnił wolę
Śrila Bhaktivinody Thakury, i dlatego on również zwany jest Prabhupadem.
Nasz mistrz duchowy Om Visnupada 108 Śri Śrimad Bhaktivedanta Swami Maharaja
w ten sam sposób wypełnił wolę Śrila Bhaktisiddhanty Sarasvati Goswamiego
Prabhupada, przynosząc światu zachodniemu posłanie miłości do Kryszny. Dlatego
jego pokorni słudzy z różnych ośrodków ruchu sankirtanu podążają śladami Śrila
Rupy Goswamiego Prabhupada i wolą zwracać się do Jego Miłości, naszego
mistrza duchowego, jako Prabhupada na co on łaskawie wyraził zgodę.
Montreal Sierpień 1968 roku
Śrila Prabhupad rozmawiał w swoim pokoju z kilkoma uczniami.
"Annapurna, otrzymałaś jakieś wieści?" – zapytał. Annapurna była
młodą Angielką. Kilka miesięcy temu jej ojciec napisał z Anglii, że jeśli
bhaktowie tam przyjadą, to być może będzie w stanie zapewnić im dom.
"Tak" – odpowiedziała.
"A więc jakie są nasze dalsze plany?" Annapurna była małomówna.
"Czy list od twego ojca jest zachęcający?"
"Tak, raczej tak. Ale pisze, że nie może zapewnić nam żadnego miejsca,
kiedy przyjedziemy do Anglii".
Prabhupad wyglądał na rozczarowanego. "Nic nie szkodzi. Wszystko zależy od
Kryszny. Kiedy udajemy się do kogoś, by nauczać, musimy stanąć przed nim
pokornie, ze złożonymi dłońmi: ŤMój drogi panie, przyjmij proszę świadomość
Kryszny".
"Prabhupad?" – odezwał się Pradyumna. "Czytałem książkę tego
swamiego, wielkiego ateisty".
"Hm?" "Przeglądałem kilka listów, które zamieszczono na końcu
tej książki..."
"Hmm, książka swamiego ateisty" – powiedział Prabhupad. "My nie
mamy z tym nic wspólnego".
"Nie zagłębiałem się w jego filozoficzne rozważania" – wyjaśniał
Pradyumna. "Interesowały mnie tylko techniki, jakich użył, kiedy był
w Ameryce. Chciał udać się do Europy, więc znalazł pewnego człowieka,
bogatego protektora, który wyruszył w sześciotygodniową podróż po Francji,
Anglii, Niemczech, Szwajcarii i Holandii i przygotowywał spotkania ze
swamim. W ten sposób swami organizował większość swoich podróży. Miał do
dyspozycji jedną czy dwie wpływowe osoby, które wszystko przygotowywały –
wykłady i towarzystwo..."
"Czy ty mógłbyś podobnie wszystko zorganizować?" – zapytał Prabhupad.
"Myślałem, że w Londynie musi być Królewskie Towarzystwo Azjatyckie.
Wydaje mi się, że Thakura Bhaktivinoda był jego członkiem". "Więc
gdzie jest sanga (towarzystwo) Bhaktivinody Thakury?" – zapytał Prabhupad.
"No cóż – kontynuował Pradyumna – może nadal są tam jacyś ludzie,
z którymi mógłbyś nawiązać korespondencję. Może zechcą cię
wspomagać".
"Czy w naukach tego swamiego jest cokolwiek o Krysznie?" –
zapytał Prabhupad.
"Nie". Prabhupad siedział zamyślony. W Anglii nie miałby się
gdzie zatrzymać. Pradyumna może mówić o wpływowych osobach podróżujących
przed nim i czyniących wszystkie przygotowania, ale gdzie są takie osoby?
Tutaj jest tylko nieśmiała dziewczyna, która ledwo się odzywa i której
ojciec nie udzieli pomocy, oraz Pradyumna czytający książki swamiego ateisty
i mówiący o Królewskim Towarzystwie Azjatyckim – nie ma natomiast
nic, co można by zastosować w praktyce. Jednakże Prabhupad miał pewne
plany Poprosił Mukundę i Śyamasundarę, aby udali się do Londynu
i spróbowali założyć tam ośrodek ISKCON-u. Zgodzili się i za kilka
dni mieli przyjechać z San Francisco do Montrealu.
Śrila Bhaktisiddhanta Sarasvati, mistrz duchowy Prabhupada, pragnął, by
świadomość Kryszny była głoszona w Europie. W latach trzydziestych
posłał do Londynu kilku swych najbardziej doświadczonych sannyasinów, którzy
wrócili, nie osiągnąwszy celu. Nie sposób uczyć mlecchów świadomości Kryszny –
narzekali. Europejczycy nie są w stanie słuchać filozofii vaisnava przez
dłuższy czas.
Jednakże Prabhupad wierzył, że jego uczniowie odniosą sukces i pomogą mu
założyć ośrodki ISKCON-u w Europie, tak jak zrobili to w Ameryce
Północnej. Z pewnością taki sukces bardzo zadowoli Śrila Bhaktisiddhantę
Sarasvatiego. Prabhupad opowiedział historię o człowieku, który znalazł na
drodze tykwę i podniósł ją; następnie znalazł kij i też go podniósł;
a potem drut – i również go podniósł. Osobno każdy z tych trzech
przedmiotów był bezużyteczny. Jednakże w wyniku połączenia tykwy, kija
i drutu powstał instrument muzyczny zwany viną, na którym człowiek ten
zaczął tworzyć wspaniałą muzykę. Podobnie było, kiedy Prabhupad przybywszy na
Zachód napotkał włóczących się tu i tam odtrąconych młodych ludzi. Jego
samego nowojorczycy też odrzucili, ale dzięki łasce Kryszny ich połączenie było
udane. Jeśli jego uczniowie pozostaną szczerzy i będą słuchali jego
poleceń, to odniosą w Europie sukces.
Do Montrealu przybyły trzy małżeństwa – Mukunda i Janaki, Śyamasundara
i Malati (z maleńką córeczką Sarasvati) oraz Guru dasa i Yamuna – z
zamiarem udania się wkrótce do Londynu. Właśnie te trzy pary założyły świątynię
w San Francisco, gdzie miały dużo osobistego kontaktu ze Śrila
Prabhupadem. To oni pomogli Śrila Prabhupadwi zaznajomić hipisów
z Haight-Ashbury z kirtanem, prasadam i festiwalem Ratha-yatra,
a teraz, pełni zapału, chcieli mu pomóc zapoczątkować świadomość Kryszny
w Londynie.
Prabhupad poprosił ich, aby zostali z nim w Montrealu przez tydzień
lub dwa, tak by pod jego okiem mogli udoskonalić swą umiejętność prowadzenia
kirtanu. Intonowanie Hare Kryszna nie było teatralnym przedstawieniem, lecz
aktem oddania, który właściwie spełniać mogli jedynie czyści bhaktowie,
a nie zawodowi muzycy. Gdyby jednak uczniowie Prabhupada stali się
bieglejsi w śpiewaniu, londyńczycy bardziej doceniliby świadomość Kryszny.
***********
Nawet podczas rekonwalescencji w Indiach Prabhupad bezustannie myślał
o powrocie do Ameryki. Chciał dalej rozwijać działalność swego ruchu.
Wydawało się, że Hindusi są zainteresowani jedynie zadowalaniem zmysłów na
sposób amerykański. Jednakże wielu młodych Amerykanów, którzy mimo bogactwa
swych ojców pozbawieni byli złudzeń, nie zamierzało korzystać z drapaczy
chmur czy też wiązać się z ojcowskimi interesami. Podczas pobytu
w Nowym Jorku i San Francisco Prabhupad zauważył, że tysiące młodych
ludzi szuka alternatywy materializmu. Sfrustrowani, dojrzeli do przyjęcia
wiedzy duchowej.
Bhaktowie, wciąż będący na etapie początkowym, niewiele wiedzieli o życiu
duchowym, a w większości przypadków niewiele więcej o życiu
materialnym. Prabhupad był jednak pewien, że te niedoskonałości nie wstrzymają
ich duchowego postępu, jako że traktowali oni świadomość Kryszny z całą
powagą. Choć z natury urodziwa, obecnie ta zachodnia młodzież była brudna
i przygnębiona. Jej piękno zostało przykryte. Jednakże, jak powiedział Prabhupad,
intonowanie Hare Kryszna przywracało ich do życia, tak jak monsun ożywia ziemię
Vrindavany, czyniąc ją świeżą i zieloną. Tak jak pawie Vrindavany czasami
tańczą radośnie, tak też bhaktowie, zerwawszy materialne więzy, tańczyli teraz
w ekstazie i intonowali święte imiona. Na pytanie dziennikarza, czy
jego uczniowie są hipisami, Prabhupad odpowiedział: "Nie, nie jesteśmy
hipisami. Jesteśmy happiesami".
Dla nich Prabhupad był kimś więcej niż przyjezdnym wykładowcą czy oficjalnym
przewodnikiem; był ich duchowym ojcem. Uważali go za prawdziwego ojca,
a on widział, że byli mu oddani i darzyli go uczuciem dużo większym
niż jego własna rodzina. Ci młodzi amerykańscy chłopcy i dziewczęta
("kwiat narodu", jak nazywał ich Prabhupad) otrzymali błogosławieństwo
Pana Caitanyi przekazywali je rodakom. Prabhupad powiedział, że od jego
amerykańskich uczniów zależy ocalenie całego kraju. Dawał im metodę, ale to oni
będą musieli wprowadzić ją w życie.
Śrila Prabhupad kochał swoich uczniów, a oni kochali jego. Powodowany
uczuciem dawał im największy skarb, a oni, z tego samego powodu,
przyjmowali jego instrukcje. Na tym polega istota życia duchowego. Ta miłość
jest podstawą, na której ruch świadomości Kryszny będzie się rozrastał. To, że
niektórzy uczniowie powracali do prowadzonego wcześniej materialistycznego
sposobu życia, nie było niczym zaskakującym. Prabhupad jednakże szukał tych
szczerych dusz, które zostaną. Powiedział, że to właśnie się liczy. Jeden
księżyc cenniejszy jest od wielu gwiazd; więc nawet garstka szczerych osób może
dokonać wspaniałych rzeczy. Osoby szczere i inteligentne pozostaną,
a Pan Caitanya Mahaprabhu obdarzy je mocą, by mogły spełnić Jego
pragnienie szerzenia miłości do Kryszny. W ten sposób życie bhaktów stanie
się doskonałe. W rzeczy samej wielu jego uczniów już czuło, że tak się
dzieje. Proces świadomości Kryszny działał, ponieważ podchodzili do niego
szczerze i ponieważ Śrila Prabhupad starannie i cierpliwie
pielęgnował te rozwijające się roślinki transcendentalnej miłosnej służby, których
nasionka zasiał w ich sercach.
Nowy Jork 9 kwietnia 1969 roku
Prabhupad pojechał do Nowego Jorku – miejsca narodzin Towarzystwa Świadomości
Kryszny – gdzie jego ruch rozwijał się od prawie trzech lat. Chociaż istniał
tam ośrodek i rozprowadzano książki, to jego wizyty były niezbędne, aby
bhaktowie stali się mocniejsi. Obecność Prabhupada dodawała im odwagi
i wzmacniała determinację. Przez siedem miesięcy prowadzili działalność
nie mając z nim osobistego kontaktu, lecz jego wizyty – kiedy siedział z nimi
w swoim pokoju i z uczuciem się im odwzajemniał – były dla nich
źródłem życia. Nie istniało nic, co mogłoby się równać tym intymnym spotkaniom.
W mieszkaniu Prabhupada przy Drugiej Alei 26 zgromadziło się wielu bhaktów –
nowych i starych. "Pewien reporter – mówił Prabhupad – zadawał mi
pytania, po czym napisał w artykule: ŤSwami jest mały, ale posłanie, które
głosi, jest wielkieť. To prawda. Ja jestem mały, ale moja misja nie jest
mała".
Brahmananda pokazał Prabhupadwi globus z zaznaczonymi ośrodkami ISKCON-u.
"Teraz jest jeszcze jeden w północnej Karolinie" – powiedział
Brahmananda.
"A więc to już piętnasty?" – zapytał Prabhupad. Uśmiechając się
przenosił wzrok z jednego bhakty na drugiego. "Chcę, aby każdy
z was założył ośrodek. Co stoi na przeszkodzie? Weźcie ze sobą po jednej
mridandze. Potem ktoś przyłączy się do was – on weźmie karatale. Kiedy
przyjechałem tutaj, Brahmananda i Acyutananda tańczyli. Jeśli będziecie
intonować, setki ludzi przybędą do waszego ośrodka i będą rozkoszować się
mantrowaniem i tańcem".
"Czy dotyczy to również dziewcząt?" – zapytała Rukmini.
"Nie ma w tym nic złego" – odpowiedział Prabhupad. "Kryszna
nie robi różnicy między ciałem kobiety a mężczyzny. Chcę przez to
powiedzieć, że ciało kobiety jest słabsze, lecz w sensie duchowym nie ma
to znaczenia. Po odejściu Pana Nityanandy nauczała Jego żona Jahnavi devi.
Najpierw musicie zrozumieć filozofię. Musicie być gotowi odpowiadać na pytania.
Kryszna da wam inteligencję. Ja także nie byłem przygotowany, żeby odpowiadać na
wszystkie pytania, lecz Kryszna daje inteligencję".
Po ośmiu dniach pobytu w swym nowojorskim domu Prabhupad udał się do
Buffalo. W filii nowojorskiego Uniwersytetu Stanowego w Buffalo,
Rupanuga prowadził oficjalny kurs bhakti-yogi. Zapisało się około
sześćdziesięciu studentów, którzy teraz regularnie intonowali mantrę Hare
Kryszna na koralach. Prabhupad zatrzymał się tam na kilka dni. Prowadził
wykłady oraz inicjował uczniów. Następnie udał się do Bostonu z zamiarem
inicjowania kolejnych uczniów oraz przeprowadzenia kilku ceremonii małżeńskich.
*************
New Vrindaban 21 maja 1969 roku
W towarzystwie Kirtananandy Swamiego i Hayagrivy, Prabhupad udał się na
farmę New Vrindaban położoną na wzgórzach Zachodniej Wirginii. Kiedy samochód
ugrzązł w ogrodzie sąsiada, tuż przy wjeździe na teren posiadłości
bhaktów, Prabhupad postanowił przejść ostatnie dwie mile na piechotę – po
błotnistej drodze, która prowadziła na farmę. Droga ta jednak szybko się
skończyła i Prabhupad, wraz z towarzyszącymi mu dwoma przewodnikami,
wszedł na ścieżkę wiodącą przez gęsty las.
Majowe drzewa wciąż jeszcze okrywały się zielonym listowiem, a promienie
słońca prześwitywały przez gałęzie, padając na dywan z błyszczących,
purpurowych floksów. Prabhupad wyprzedził Kirtananandę Swamiego
i Hayagrivę, musieli więc przyspieszyć, aby dotrzymać mu kroku. Wijący się
strumyk wielokrotnie przecinał ścieżkę i Prabhupad musiał przechodzić go
stąpając z kamienia na kamień. Droga, jak powiedział, nie byłaby trudna do
przebycia wozem zaprzężonym w woły; las był niczym dżungla, tak jak się
tego spodziewał i jak chciał.
Przez ostatni rok Prabhupad prowadził z Kirtananandą Swamim oraz Hayagrivą
korespondencję na temat New Vrindaban. Wytyczyła ona kierunek wiejskiego życia
opartego na zasadach świadomości Kryszny. Prabhupad powiedział, że chce, aby
była to społeczność oparta na wzorcach wedyjskich, w której wszyscy żyliby
w prosty sposób i zajmowali się hodowlą krów oraz uprawą roli.
Bhaktowie będą musieli rozwijać te koncepcje stopniowo; zajmie to trochę czasu.
Niemniej jednak już od samego początku myślą przewodnią powinno być proste
życie i wzniosłe myślenie. Ponieważ społeczność ta ma rozwijać się
z dala od miasta, początkowo warunki będą wydawać się surowe, ale życie
tam będzie spokojne, wolne od niepokojów sztucznego społeczeństwa miejskiego
opartego na ciężkiej pracy w celu zadowalania zmysłów. A co
najważniejsze, członkowie takiej społeczności będą służyć Krysznie
i intonować Jego imię
Prabhupad mówił niewiele i pewnie kroczył
ścieżką, jakby była mu dobrze znana. Zatrzymali się nad potokiem
i Prabhupad usiadł na kocu, który Kirtanananda Swami i Hayagriva
rozłożyli dla niego na trawie. "Zatrzymujemy się ze względu na
Kirtananandę" – powiedział Prabhupad. "Jest zmęczony". Po
krótkim odpoczynku i napiciu się wody z potoku ruszyli dalej.
Gdy minęli zakręt, ujrzeli rozpościerającą się przed nimi na wzgórzu polanę. Na
jej niżej położonym krańcu stał niewielki, stary, drewniany dom i stodoła.
Hayagriva objaśnił, że są to jedyne zabudowania na całym terenie New Vrindaban
zajmującym obszar 120 akrów. Ponieważ nie jeździły tędy żadne środki lokomocji,
dróżki zarośnięte były wysoką trawą. Tuż przy starym domu rosła wierzba
płacząca, dotykająca swymi gałęziami ścian. Osada ta przedstawiała obraz niczym
niezmąconego, prostego życia.
Prabhupadwi podobało się proste życie w New Vrindaban i z
zadowoleniem przyjmował każdą najprostszą rzecz ofiarowaną mu przez bhaktów.
Świeżo zmieloną kaszę na mleku uznał za wspaniałą, a kiedy zobaczył
w kuchni gliniane klepisko pokryte krowim łajnem, pochwalił to, mówiąc, że
jest takie jak w indyjskiej wiosce.
Prabhupadwi spodobał się także przeznaczony dla niego pokój na poddaszu
usytuowany tuż nad świątynią. Przywiózł ze sobą małe Bóstwa Radha-Kryszny,
z którymi podróżował od półtora miesiąca. Jego sługa Devananda na
poczekaniu urządził dla nich ołtarzyk na małym stoliku pod ścianą. Zsunąwszy
swoje dwie walizy, Prabhupad zrobił prowizoryczne biurko. Postawił na nim
wizerunek swojego mistrza duchowego i natychmiast powrócił do zwykłego
rozkładu dnia.
Codziennie późnym rankiem brał masaże na świeżym powietrzu, a potem ciepły
prysznic w zaimprowizowanej na zewnątrz kabinie. Kirtanananda Swami
przygotowywał dla niego posiłki, na które jak zwykle składały się: dal, ryż i capati
– plus miejscowa specjalność: szkarłatka. Poprzedniego lata Kirtanananda Swami
i Hayagriva nazbierali jeżyn, z których następnie sami zrobili
przetwory, a teraz podawali je Prabhupadwi w formie czatneju. Capati
przyrządzane były ze świeżo zmielonej mąki pszenno-razowej. Wszystkie potrawy
gotowano na piecu, w którym paliło się drewnem. Najlepszym opałem, jak
mówił Prabhupad, jest nawóz krowi; na drugim miejscu jest drewno, na trzecim
gaz, a elektryczność na ostatnim.
Prabhupad spędzał większość dnia na świeżym powietrzu pod drzewem kaki rosnącym
w odległości trzydziestu metrów od budynku. Tam siadywał i czytał
przy wąskim stole zrobionym przez jednego z tutejszych chłopców. Często
podnosił wzrok i spoglądał znad książki ponad głęboką doliną na odległe
pasmo wzgórz, gdzie las stykał się z niebem.
Późnym popołudniem bhaktowie zbierali się pod drzewem wokół Prabhupada, aby
siedzieć i rozmawiać z nim aż do zachodu słońca. To, że Prabhupad
jest wśród nich, było dla nich praktycznym dowodem znaczenia New Vrindaban.
Jeśli bowiem największy bhakta mógł być usatysfakcjonowany prostym życiem
i intonowaniem Hare Kryszna w tej głuszy, to oni powinni się na nim
wzorować.
Porównując New Vrindaban do Vrindavany w Indiach, Prabhupad stwierdził, że
pod pewnymi względami przewyższa ona indyjską Vrindavanę, która obecnie pełna
jest materialistycznych ludzi. Pięćset lat temu Goswami – uczniowie Pana
Caitanyi – odkryli we Vrindavanie miejsca rozrywek Kryszny i wówczas
mieszkali tam tylko czyści bhaktowie. Jednakże w ostatnich latach
Vrindavana stała się siedzibą materialistów i impersonalistów. Jeśli zaś
chodzi o New Vrindaban, to powinny być tu przyjmowane tylko osoby
o skłonnościach duchowych. Prabhupad powiedział, że w społeczeństwie
wedyjskim każdy był zadowolony wiodąc takie proste życie w małej wiosce
nad rzeką. Fabryki nie były potrzebne. Prabhupad pragnął, aby wedyjski model
życia przyjął się na całym świecie, przykładem zaś – dla dobra ogółu – miało
być właśnie New Vrindaban.
W New Vrindaban nie było telefonu, a po pocztę trzeba było chodzić dwie
mile. Pod tym względem przypominało ono Vrindavanę w Indiach – obie
pozbawione były współczesnych udogodnień. Te "utrudnienia" szły
jednak w parze z filozofią vaisnava, która głosi, że współczesne
wygody nie są warte wysiłku włożonego w ich zdobycie. Bhakta akceptuje
tylko to, czego dostarcza natura i wykorzystuje swój czas oraz energię na
kultywowanie życia duchowego.
Jedyną krową na farmie była czarno-biała Kaliya rasy mieszanej i Prabhupad
pił odrobinę jej mleka rano, w południe i wieczorem. "Od
sześćdziesięciu pięciu lat nie piłem tak smacznego mleka" – stwierdził.
Przepowiedział, że pewnego dnia w New Vrindaban będzie wiele krów,
a ich wymiona będą tak pełne mleka, że będą nim zraszać pastwiska. Chociaż
ludzie na Zachodzie nie wiedzą, jak wielkim grzechem jest zabijanie krów
i nie widzą wynikających z tego karmicznych reakcji, to jak
powiedział Śrila Prabhupad, New Vrindaban zademonstruje światu społeczne,
moralne i ekonomiczne korzyści, jakie przynosi ochrona krów
i wykorzystywanie ich mleka zamiast mięsa z uboju.
Prabhupad chciał, aby bhaktowie zbudowali w New Vrindaban dużo małych
domków – nawet jeśli na początku będą prymitywne. Podał projekt prostej
konstrukcji z wypalanej cegły. Pragnął również szkoły świadomości Kryszny
i stwierdził, że wieś jest najlepszym miejscem na jej założenie.
"Miasto stworzył człowiek, a wieś – Bóg" – powiedział,
parafrazując angielskiego poetę Cowpera. Dzieci powinny się tu uczyć sztuki
czytania, pisania i arytmetyki, a jednocześnie stawać się czystymi
bhaktami. W swoich zabawach mogą imitować rozrywki Kryszny i Jego
przyjaciół pasterzy: jedno dziecko może masować ciało Kryszny, inne może
mocować się z Kryszną – zupełnie tak jak w świecie duchowym.
Prabhupad powiedział, że kobiety w New Vrindaban powinny zajmować się
dziećmi, sprzątać świątynię, gotować dla Bóstw i ubijać masło.
Miał wiele planów związanych z tym miejscem, lecz podsuwał bhaktom jedynie
idee z niewieloma szczegółami. "Wykorzystajcie je jak tylko
chcecie" – powiedział Kirtananandzie Swamiemu. Prabhupad pragnął idealnej
społeczności wedyjskiej, która wytwarzałaby własną żywność i zaspokajała
inne swoje pogrzeby. Powiedział, że jeśli bhaktowie w New Vrindaban nie
staną się samowystarczalni, to nie ma sensu, żeby zajmowali tak duży obszar
ziemi.
Zanim jeszcze Prabhupad odwiedził New Vrindaban, poprosił Kirtananandę Swamiego
oraz Hayagrivę o zaplanowanie wybudowania tam siedmiu świątyń. Wszystkie
miały otrzymać nazwy głównych świątyń z Vrindavany: Madana-mohana,
Govindaji, Gopinatha, Radha-Damodara, Radha-ramam, Śyamasundara
i Radha-Gokulananda. Prabhupad zapewnił, że osobiście postara się
o Bóstwa Radha-Kryszny dla każdej z nich.
Wyjazd Prabhupada z New Vrindaban był nieunikniony Zmuszały go do tego
listy z Londynu, Los Angeles i San Francisco. W dniu wyjazdu
bhaktowie przekomarzali się z nim mówiąc, że nie może wyjechać.
Kirtanananda Swami posunął się do stwierdzenia, że zablokują mu drogę.
Prabhupad skorygował go, mówiąc: "Nie możesz tego zrobić mistrzowi
duchowemu".
Prabhupad szedł leśną ścieżką w towarzystwie Kirtananandy Swamiego oraz
bhaktów z New Vrindaban. Okolica pokryta była zielenią, a letnie
powietrze rozgrzane i wilgotne. Prabhupad. milczał. Przybył tutaj
z zamiarem podniesienia na duchu swych uczniów, a przy tym sam nabrał
otuchy. Tutaj żyło się prostym, wiejskim życiem, takim, jakie wiódł Sam Kryszna
– uprawiając ziemię i hodując krowy. Na razie mieszkało tutaj tylko kilku
bhaktów, ale dzięki łasce Kryszny będzie ich więcej.
Prabhupad i Kirtanananda Swami niewiele mówili, ale rozumieli się bardzo
dobrze. Prabhupad nie dał mu wielu dokładnych instrukcji: zaledwie parę słów
podczas wspólnych rozmów czy przechadzek na świeżym powietrzu, gest czy wyraz
twarzy sugerujący zadowolenie lub zainteresowanie. Niemniej jednak Kirtanananda
Swami zrozumiał, jak drogie jego mistrzowi duchowemu jest New Vrindaban,
a zatem tak samo drogie powinno stać się jemu. Prabhupad zapewnił go, że
ponieważ bhaktowie w New Vrindaban koncentrują się na intonowaniu Hare Kryszna,
służeniu Bóstwom i ochronie krów, Kryszna pobłogosławi ich sukcesem.
Społeczność ta już rozwijała się pomyślnie, a Kryszna dalej będzie chronił
bhaktów przed wszelkimi przeszkodami i trudnościami.
U kresu dwumilowej wędrówki Prabhupad, otoczony przez swych zwolenników, stał
obok samochodu, który miał go zawieźć na lotnisko w Pittsburghu. Stamtąd
poleci do Los Angeles. Jego bagaż, przywieziony na wozie ciągniętym przez
konia, został umieszczony w bagażniku, sam zaś zajął tylne siedzenie.
Pośród okrzyków "Hare Kryszna" i "Prabhupad" samochód
ruszył wiejską drogą, a Prabhupad dalej intonował Hare Kryszna na japasie.
************
Prabhupad utrzymywał stały kontakt z szóstką swoich uczniów przebywających
w Londynie. Mieli mało pieniędzy i mieszkali osobno w różnych
częściach miasta, tak więc największą inspiracją były dla nich listy Śrila
Prabhupada. Raz po raz czytali jego instrukcje i marzyli o tym, że
pewnego dnia odwiedzi ich w Londynie. W San Francisco świadomość
Kryszny była dla tych trzech par zabawą, natomiast w Anglii stawała się
coraz trudniejsza. Ponieważ byli obcokrajowcami, nie wolno im było pracować
zarobkowo i właściwie – oprócz kilku przelotnych znajomych – nie mieli tu
nikogo. Chociaż nie mogli mieszkać razem, starali się nie tracić ducha
i utrzymać świadomość Kryszny.
Aż w środku pełnej zmagań zimy nastąpił w ich życiu szczęśliwy
przełom: spotkanie z Georgem Harrisonem z zespołu The Beatles. Od
dłuższego czasu bhaktowie zastanawiali się nad tym, jak nakłonić Beatlesów do
intonowania Hare Kryszna. Raz wysłali nawet na adres ich studia "Apple
Records" szarlotkę z wylukrowanym napisem "Hare Kryszna".
Innym razem posłali nakręcane, chodzące jabłko z wydrukowaną na nim mantrą
Hare Kryszna. Posłali nawet taśmę magnetofonową z jednym ze swoich
kirtanów i otrzymali standardowy list odmowny z Apple Records. Tak
więc nieoczekiwane spotkanie Śyamasundary z jedną z największych sław
na świecie – Georgem Harrisonem – wydawało się być specjalnie zaaranżowane
przez Krysznę.
Śyamasundara, z ogoloną głową, odziany w tradycyjny strój vaisnavy,
siedział w zatłoczonym pokoju w studio Apple Records w nadziei
zamienienia paru słów z kimś powiązanym z Beatlesami. Niespodziewanie
po schodach zszedł wracający z konferencji George. Gdy wszedł do pokoju,
dostrzegł Śyamasundarę. Podszedł, usiadł obok i zapytał: "Gdzie się
podziewaliście? Przez ostatnich kilka lat usiłowałem spotkać ludzi z Hare
Kryszna". Śyamasundara i George rozmawiali przez godzinę, podczas gdy
inni kręcili się wokół nich. "Naprawdę starałem się was spotkać,
chłopaki" – powiedział George. "Może byś tak wpadł do mnie
jutro?"
Następnego dnia Śyamasundara poszedł do George'a na lunch i tam spotkał
pozostałych Beatlesów: Ringo Starra, Johna Lennona i Paula McCartneya.
Wszyscy zadawali pytania, lecz największe zainteresowanie wykazywał George.
George: Miałem płytę, na której Śrila Prabhupad śpiewa mantrę Hare Kryszna
razem z bhaktami. Miałem ją od co najmniej dwóch lat. Dostałem ją
w tym samym tygodniu, w którym została wydana. Słuchałem jej często;
byłem na to otwarty. Słuchaliśmy jej razem z Johnem. Pamiętam, że
śpiewaliśmy mantrę całymi dniami. Pływaliśmy po wyspach greckich, graliśmy na
ukulele i intonowaliśmy Hare Kryszna. Tak więc śpiewałem mantrę Hare
Kryszna na długo przed spotkaniem Śyamasundary, Guru dasa i Mukundy.
Słuchanie tej mantry sprawiało mi niesamowitą radość, podobnie jak zresztą
posiadanie płyty.
Wiedziałem także co nieco o Śrila Prabhupadwi, ponieważ przeczytałem
wszystkie notatki na wkładce do tego albumu. Jako że byłem w Indiach,
wiedziałem, skąd bhaktowie pochodzą, skąd wziął się ich sposób ubierania
i ogolone głowy. Widziałem ich też na ulicach Los Angeles i Nowego
Jorku. Przeczytałem mnóstwo książek i poszukiwałem yoginów, toteż moje
pojęcie o bhaktach różniło się od wyobrażeń innych ludzi. Wiedziałem, co
jest grane, i że bycie bhaktą znaczy bardzo wiele; łączy się to
z dużo większą ilością wyrzeczeń niż w przypadku innych grup – jest
na przykład zakaz picia kawy, herbaty czy jedzenia czekolady.
Śyamasundara regularnie spotykał się z Georgem i wkrótce się
zaprzyjaźnili. George, który intonował mantrę otrzymaną od Maharishiego Mahesh
Yogi; po raz pierwszy słuchał o procesie bhakti yogi oraz filozofii
wedyjskiej. Otwarcie rozmawiał z Śyamasundarą, Guru dasą i Mukundą
o swoich duchowych poszukiwaniach i realizacjach dotyczących karmy.
George: Pewien yogin, którego spotkałem w Indiach, powiedział mi:
"Jesteś prawdziwym szczęściarzem. Jesteś młody, sławny, bogaty, zdrowy,
ale ci to nie wystarcza. Pragniesz dowiedzieć się czegoś więcej". Większość
ludzi nie dochodzi nawet do konstatacji, że za tym murem coś jeszcze istnieje.
Usiłują po prostu wdrapać się na jego szczyt, aby móc dobrze jeść, mieć ładny
dom, komfortowo żyć i tak dalej. Ja jednak miałem to szczęście, że
otrzymałem wszystko na tyle wcześnie, aby uświadomić sobie, że w życiu
istnieje coś ponad to, podczas gdy większość ludzi jest zupełnie wyczerpana
uganianiem się za materialnymi rzeczami.
Po wizycie w Haight-Ashbury w 1967 roku George zaczął odczuwać
wyrzuty sumienia z powodu roli, jaką odegrał w propagowaniu kultury
LSD. Przedtem wyobrażał sobie, że hipisi z Haight-Ashbury są jednostkami
twórczymi, ale kiedy zobaczył ich odurzonych narkotykami, brudnych
i zdesperowanych – "przedłużenie Bowery na Zachodnim Wybrzeżu"-
czuł się za to częściowo odpowiedzialny Postanowił wykorzystać swą wpływową
pozycję pisząc teksty i śpiewając piosenki ukazujące, że istnieje coś
więcej niż środki halucynogenne i seks. Wzrastało też jego zainteresowanie
duchową kulturą Indii, dzięki – jak to czuł – jego karmie z poprzednich
żywotów.
George: Z Kryszną czuję się jak u siebie w domu. Myślę, że ma to
związek z moim poprzednim życiem. Wtedy to było tak, jakby otwierały się
przede mną drzwi. Wszystko było niczym składanka i brakowało mi tych
małych kawałków, aby utworzyć kompletny obraz. Tak to właśnie wyglądało, gdy
pojawili się bhaktowie i Swami Bhaktivedanta, gdy któryś z nich dał
mi książkę czy kiedy słuchałem tamtego nagrania. Powoli wszystko zaczęło łączyć
się w całość.
To niektóre z powodów, dla których zareagowałem na pojawienie się
w Londynie Śyamasundary i Guru dasa. Tak więc, szczerze mówiąc:
gdybym miał dokonać wyboru pomiędzy nimi a pozostałymi ludźmi, wybrałbym
raczej bhaktów Tak to wygląda. Wolę towarzystwo bhaktów od towarzystwa tych tak
zwanych uczciwych świętoszków.
George zaoferował bhaktom pomoc w zdobyciu budynku w Londynie,
a Śyamasundara prowadził z nim rozmowy na temat wydania płyty
z nagraniami Hare Kryszna, chociaż nigdy nie wywierał na niego nacisku.
Kiedy Prabhupad usłyszał o George'u, serio potraktował możliwość, że
całkowicie przyjmie on świadomość Kryszny. Wyobrażał sobie światową rewolucję
w świadomości – ze świadomymi Kryszny Beatlesami na czele.
Z Twojego listu wynika, że pan George Harrison darzy nasz ruch pewną sympatią
i jeśli rzeczywiście zadowolił Krysznę, z pewnością będzie mógł
przyłączyć się do nas i razem z nami popychać naprzód ruch Samkirtanu
na całym świecie. Beatlesi są w centrum zainteresowania ludzi
z sąsiednich krajów europejskich, jak również Ameryki. Panu George'owi
Harrisonowi podoba się nasza grupa i jeśli podjąłby się roli lidera
w zorganizowaniu olbrzymiej grupy Samkirtanu, w skład której
wchodziliby Beatlesi oraz nasi chłopcy z ISKCON-u, bez wątpienia zmienimy
oblicze świata, tak bardzo nękanego obecnie przez intrygi polityków.
Przyjaźń z Georgem sprawiła, że londyńscy bhaktowie ze wzmożonym napięciem
zaczęli wyczekiwać przyjazdu Śrila Prabhupada. Mieli nadzieję, że być może
teraz, kiedy na spotkanie z nim czekała światowej sławy osoba, pojawi się
następna możliwość zadowolenia go i odniesienia sukcesu w nauczaniu
w Londynie.
George, dzięki kontaktowi ze świadomością Kryszny i własnemu rozwojowi
duchowemu, zaczął dawać wyraz swemu oddaniu dla Pana Kryszny w swych
utworach. Czytał Bhagavad-gitę w opracowaniu Śrila Prabhupada
i rozumiał nadrzędność personalnej koncepcji Boga nad bezosobową. Guru
dasa pokazał mu werset z Bhagavad-gity, w którym Kryszna mówi, że On
jest źródłem bezosobowego Brahmana. George'owi odpowiadały ogólne założenia
świadomości Kryszny, lecz był ostrożny z okazywaniem wyłącznego oddania
dla Prabhupada i Kryszny. Bhaktowie zaś nie chcieli być natrętni
i podobnie zachowywali się w stosunku do niego.
11 stycznia Śrila Prabhupad wysłał do bhaktów w Londynie kolejny list.
Zawierał on dalsze pomysły dotyczące sposobów jak najlepszego zaangażowania
George'a w służbę dla Kryszny.
Jestem bardzo rad z tego, że pan Harrison komponuje takie piosenki jak
"Lord whom we so long ignored". Jest on człowiekiem głęboko myślącym.
Kiedy się spotkamy będę mógł podsunąć mu myśli dotyczące rozłąki
z Kryszną. Pomogą mu one w komponowaniu bardzo atrakcyjnych piosenek
dla szerokich rzesz publiczności, a jeśli jeszcze zostaną one
spopularyzowane przez tak miłych pośredników jak Beatlesi, z pewnością będzie
to wielki sukces.
Później George nagrał kilka takich piosenek. Jego utwór "My Sweet
Lord" przez dwa miesiące zajmował pierwsze miejsce na liście przebojów
w Ameryce, a album "Living in the material world" –
sprzedany w liczbie miliona egzemplarzy – przez pięć tygodni był pierwszy
na liście Billboardu.
Prabhupad ostrzegał bhaktów, by w poszukiwaniach jakiegoś pomieszczenia
dla siebie nie polegali wyłącznie na pomocy George'a, ale by sami próbowali coś
znaleźć. George jednak chciał im pomóc i ponownie zasugerował możliwość
nagrania płyty firmowanej przez Apple Records. Starym, ulubionym pomysłem
londyńskich bhaktów było nakłonienie Beatlesów do wypuszczenia płyty
z intonowaniem Hare Kryszna; gdyby zrobili to Beatlesi, mantra
z pewnością zyskałaby światową sławę. George'owi podobał się sam pomysł,
lecz wolał, żeby to bhaktowie śpiewali, zaś Apple Records firmowałoby płytę.
"Lepiej, żebyście wy zrobili na tym interes, nie my" – powiedział.
"A zatem zróbmy płytę".
Tak więc bhaktowie udali się do domu George'a na
sesję nagraniową. Później George dograł podkład na gitarze i po kilku
tygodniach bhaktowie przyszli ponownie, aby posłuchać nagranej przez siebie
taśmy. George gotów był dokonać próbnego nagrania w studiu. Bhaktowie
zgodzili się na spotkanie z nim i jego kolegą po fachu Billy
Prestonem w Trident Studios przy St. Anne Alley. Pracowali nad nagraniem
przez kilka godzin i efekt wydawał się dobry. George i Śyamasundara
ustalili termin ostatecznego nagrania.
W dniu, w którym miała zostać nagrana płyta, w studio nagrań EMI przy
Abbey Road zgromadziło się kilkunastu bhaktów – w tym paru nowych, którzy
rekrutowali się spośród Brytyjczyków. Kiedy z Mercedesa George'a wysiadła
pierwsza grupa bhaktów, tłum oczekujących nastolatków zaczął śpiewać Hare
Kryszna na melodię spopularyzowaną przez musical rockowy Hair. W studiu,
w czasie, kiedy Yamuna malowała tilak na czołach pracowników obsługi
technicznej, Malati zaczęła rozpakowywać koszyki z przywiezionym przez
siebie prasadam, a kilku innych bhaktów porozstawiało obrazki
z wizerunkiem Kryszny i zapaliło kadzidła. Studio zostało
"skrysznaizowane".
Zaczęła się sesja nagraniowa. Paul McCartney i jego żona Linda siedzieli
za konsoletą. Wszyscy pracowali bardzo sprawnie i nagranie pierwszej
strony singla zajęło godzinę. George grał na organach, a Mukunda na
mridandze. Yamuna śpiewała solo, mając w tle wyróżniający się głos
Śyamasundary oraz inne głosy stanowiące chór. Aby wszystko poszło jak
najlepiej, każdy z nich myślami był przy Prabhupadwi i prosił go
o duchową moc.
Za czwartym razem wszystko poszło gładko, a Malati na zakończenie
spontanicznie uderzyła w mosiężny gong. Następnie nagrali drugą stronę
płyty: z modlitwami do Śrila Prabhupada, Pana Caitanyi i Jego
towarzyszy oraz sześciu Goswamich. Później George dograł gitarę basową
i inne instrumenty. Bhaktowie, obsługa techniczna – słowem wszyscy – mieli
dobre przeczucia co do nagrania. "To będzie coś wielkiego" –
zapowiedział George.
************
Płyta wkroczyła w fazę produkcji, a bhaktowie, ciągle jeszcze
mieszkający osobno, powrócili do rutynowych obowiązków. Prabhupad ustalił datę
swego przyjazdu na początek września. Oznajmił, że pojedzie najpierw do
Hamburga, a potem do Londynu, nawet jeśli nie będzie tam świątyni. Jednak
na dwa miesiące przed przybyciem Prabhupada sprawy jakimś cudem zaczęły
przybierać lepszy obrót.
Guru dasa poznał pośrednika handlu nieruchomościami, który zaproponował im
wynajęcie budynku przy Bury Place, obok British Museum. Bhaktowie mogli tam
zamieszkać od zaraz. Wszystko zapowiadało się wspaniale – idealne położenie,
opłata czterdzieści jeden funtów tygodniowo i możliwość natychmiastowej
przeprowadzki. Mukunda napisał do Prabhupada list z prośbą
o pieniądze na opłatę czynszu z góry. Prabhupad wyraził zgodę.
Śyamasundara otrzymał od George'a list oznajmiający, że Apple gwarantuje
zapłacenie czynszu, gdyby bhaktowie nie byli w stanie tego uczynić.
W ciągu tygodnia bhaktowie weszli w posiadanie czteropiętrowego
budynku w centrum Londynu.
Jednakże z chwilą, gdy gotowi byli przeprowadzić się do nowego ośrodka,
władze miasta uznały, że nie mają odpowiedniego zezwolenia na zamieszkanie.
Czas załatwienia związanych z tym papierkowych formalności mógł pochłonąć
tygodnie, a nawet miesiące. Zatem bhaktowie znowu nie mieli miejsca,
w którym mogliby razem mieszkać i praktykować proces. Ale
Śyamasundara – pełen wiary, że wszystko się ułoży – zaczął urządzać
pomieszczenie przeznaczone na świątynię, wykorzystując do tego celu drewno
sekwojowe.
Tymczasem John Lennon zasugerował mu, aby bhaktowie zamieszkali razem
z nim w jego niedawno nabytej, rozległej posiadłości
w Tittenhurst, niedaleko Ascot. Budynek trzeba było poddać drobnej
renowacji. Lennon zaproponował im miejsce do mieszkania w zamian za pomoc
przy remoncie. "Czy nasz guru także będzie mógł się tam zatrzymać?" –
zapytał Śyamasundara. John zgodził się, tak więc bhaktowie wprowadzili się do
jego rezydencji i zamieszkali w pomieszczeniach zajmowanych uprzednio
przez służbę.
Płyta zatytułowana "Hare Kryszna mantra" wypuszczona została zaledwie
na parę tygodni przed przybyciem Prabhupada. Apple Records przeprowadziło
promocję. Zaproszonych reporterów prasowych i fotografów przywieziono
kolorowym autobusem do biało-błękitnego pawilonu, w którym zebrali się już
bhaktowie razem z Georgem.
Pierwszego dnia sprzedano 70 tysięcy egzemplarzy. Po kilku tygodniach bhaktowie
wystąpili w popularnym programie telewizyjnym Top of the Pops, śpiewając
"swoją piosenkę".
Posiadłość Johna Lennona, należąca uprzednio do rodziny Cadbury, obejmowała
siedemdziesiąt sześć akrów ziemi, głównie trawniki i lasy,
z obszernym dworem i wieloma pomniejszymi zabudowaniami. John
i jego żona, Yoko, mieszkali w dworku. Pomieszczenia dla służby –
cztery oddzielne mieszkania, które mieli zająć Prabhupad i bhaktowie –
mieściły się w wąskim budynku stojącym w pobliżu dworku. Wprowadziło
się tam około piętnastu bhaktów, pozostawiając jedno mieszkanie dla Prabhupada
i jego sługi. Nie po raz pierwszy Lennonowie gościli u siebie
bhaktów. Kilka miesięcy wcześniej, w maju, kilkunastu bhaktów intonowało
mantrę Hare Kryszna razem z Johnem i Yoko w ich apartamencie
w montrealskim hotelu Queen Elizabeth.
John chciał, aby w głównej rezydencji bhaktowie zerwali ze ścian starą
boazerię z twardego drewna i zastąpili ją nową, a na miejsce podłogi
z desek położyli płytki z biało-czarnego marmuru. Kiedy zaczęło się
gruntowne odnawianie pałacu, Iśana, który niedawno przybył z Kanady, przy
pomocy kilku osób, zaczął przeobrażać starą salę koncertową w świątynię,
w której umieszczono również vyasasan dla Prabhupada. Bhaktowie pracowali
dzień i noc przygotowując pomieszczenia mieszkalne dla Prabhupada,
świątynię oraz vyasasan. W swą pracę wkładali tyle wysiłku, że John
i Yoko bez trudu dostrzegli, jak mocnym uczuciem darzą swego mistrza
duchowego. Kiedy bhaktowie nagrywali taśmę dla Prabhupada przebywającego
wówczas w Niemczech, Iśana zwrócił się do Johna z pytaniem, czy
chciałby powiedzieć coś ich mistrzowi duchowemu. John uśmiechnął się
i rzekł: "Chciałbym wiedzieć, na czym polega sekret Prabhupada,
dzięki któremu jego uczniowie są mu tak oddani".
Scena została przygotowana. Nadszedł czas, by pojawił się na niej główny
bohater. Czysty bhakta Pana Kryszny przybywał w końcu do Anglii. Dla
sześciorga bhaktów, którzy zapoczątkowali świadomość Kryszny w Londynie,
była to długa, żmudna walka. Teraz jednak wydawało się, że ich marzenia –
kiedyś niemożliwe do zrealizowania – zaczęły nabierać realnych kształtów.
Znaleźli miejsce, w którym Prabhupad mógł zamieszkać i zdobyli
świątynię w centrum Londynu. Było to błogosławieństwo Kryszny.
************
11 września 1969 roku
Przy współpracy Apple Records i Lufthansy (Niemieckich Linii Lotniczych)
bhaktowie zorganizowali powitanie Prabhupada na londyńskim lotnisku Heathrow.
Gdy tylko zszedł po schodkach samolotu, został odprowadzony do samochodu
i odwieziony do holu dla VIP-ów, z pominięciem formalności związanych
z kontrolą celno-paszportową. Kiedy Prabhupad wyszedł z samochodu,
bhaktowie natychmiast wybiegli z budynku portu lotniczego i na mokrej
ścieżce złożyli pokłony, podczas gdy on spoglądał na nich z uśmiechem.
Bhaktowie podnieśli się, strzepnęli ze swych ubrań mokry żwir i z radością
okrążyli Prabhupada.
Podeszli reporterzy: "Co sądzisz o tym powitaniu?"
Prabhupad: "Nie przepadam zbytnio za powitaniami. Chciałbym natomiast
wiedzieć, jak ludzie przyjmują ten ruch. To jest przedmiotem mojego
zainteresowania".
Na to bhaktowie chórem: "Haribol!"
Reporter: "Czy to powitanie jest dla ciebie czymś szczególnym, czy też
spotykasz się z tym na co dzień?"
Prabhupad: "Gdziekolwiek jadę, tam są moi uczniowie. Obecnie
w krajach zachodnich mam około dwudziestu ośrodków, głównie
w Ameryce. Amerykańscy chłopcy są bardzo entuzjastycznie nastawieni.
Wydaje mi się, że w Los Angeles i San Francisco spotykam się z bardzo
dobrym przyjęciem. Podczas festiwalu Ratha-yatry około dziesięciu tysięcy
chłopców i dziewcząt podążało za mną przez siedem mil". Bhaktowie:
"Haribol!"
Reporter z Sun: "Czego pan naucza?"
Prabhupad: "Staram się uczyć was tego, o czym zapomnieliście".
Bhaktowie (śmiejąc się): "Haribol! Hare Kryszna!"
Reporter z Sun: "Czyli czego?"
Prabhupad: "O Bogu. Niektórzy z was mówią, że Boga nie ma. Niektórzy,
że Bóg jest martwy. Inni zaś, że Bóg jest bezosobowy lub że jest pustką. To są
bzdury. Chcę uczyć tych wszystkich bezrozumnych ludzi, że Bóg istnieje. Na tym
polega moja misja. Każdy, kto tak myśli, może przyjść do mnie, a ja
udowodnię mu, że Bóg istnieje. Na tym polega mój ruch świadomości Kryszny. Jest
on wyzwaniem rzuconym ateistom: oto Bóg. Jeśli jesteś szczery i poważny,
możesz ujrzeć Go twarzą w twarz, tak jak teraz widzisz mnie. Jest to
możliwe. Niestety, wy staracie się zapomnieć o Bogu. Dlatego też
doświadczacie różnorakich niedoli życia. Ja po prostu nauczam, jak stać się świadomym
Kryszny i być szczęśliwym. Nie poddawajcie się nonsensownym wpływom mayi,
czyli złudzenia".
Następnie reporterzy pytali o Billy Grahama, lądowanie na Księżycu,
o toczące się walki w Irlandii, jak też o miejsce pobytu żony
i dzieci Prabhupada. Prosili również, aby zwrócił głowę w ich
kierunku i robili mu zdjęcia. Na koniec podziękowali i rozeszli się.
Z budynku portu lotniczego Prabhupad udał się do oczekującego go na zewnątrz
lśniącego białego Rolls Royce'a – kurtuazyjny gest ze strony Johna Lennona.
Prabhupad usiadł z tyłu ze skrzyżowanymi nogami. Limuzyna miała
przyciemnione okna i urządzone z przepychem wnętrze. Był tam nawet
telewizor. Bhaktowie byli tak podekscytowani, że potracili głowy i nikt
nie pomyślał o tym, aby pojechać razem z Prabhupadem. Kierowca pomknął
w kierunku Tittenhurst. Prabhupad siedział cicho, od czasu do czasu
mantrował, podczas gdy samochód krętymi drogami oddalał się od lotniska.
Był w Anglii. Jego ojciec, Gour Mohan, nigdy nie chciał, aby tu
przyjechał. Swego czasu wuj Prabhupada zasugerował ojcu, że jego syn powinien
pojechać do Anglii i zostać adwokatem. Gour Mohan odpowiedział wówczas –
nie, gdyby bowiem znalazł się wśród tych mięsożerców, pijaków i sutenerów,
mógłby ulec ich wpływowi. Jednakże teraz, siedemdziesiąt lat później, Prabhupad
rzeczywiście przyjechał do Londynu – nie po to, aby ulec wpływowi Anglików,
lecz żeby wywrzeć na nich swój wpływ. Przybył tu, aby uczyć ich tego,
o czym zapomnieli.
Dzięki szczególnej opiece Kryszny start w Anglii był dobry. Kiedy
w przeszłości Prabhupad zmuszony był mieszkać samotnie w Nowym Jorku
bez pieniędzy, była to łaska Kryszny. A teraz jechał limuzyną
z kierowcą, i to także było łaską Kryszny. Prabhupad uważał tę podróż
za część planu Kryszny i był mocno zdeterminowany w dążeniu do swego
celu, czyli wypełnianiu polecenia swego mistrza duchowego – bez względu na
okoliczności.
Przybył do Tittenhurst przed swymi uczniami. Ci, którzy pozostali
w pałacu, powitali go podekscytowani, po czym zaprowadzili do pokoju
mieszczącego się na pierwszym piętrze, gdzie dawniej znajdowały się
pomieszczenia dla służby Malutki pokoik był chłodny i wilgotny, ściany
wyłożono kawałkami kilimów pozbieranych z innych pokoi. Znajdował się tam
również niski stolik mający mu służyć za biurko. Przylegający doń pokój był
pusty i jeszcze mniejszy. Prabhupad usiadł przy niskim stoliku
i zapytał: "Gdzie się wszyscy podziali?" Odwróciwszy głowę
spojrzał przez okno i zobaczył, że właśnie zaczyna padać deszcz.
Kiedy Prabhupad zjadł lunch, zjawili się George, John i Yoko. Śyamasundara
zaprosił ich do złożenia mu wizyty. George zwrócił się do Johna
z pytaniem: "Chcesz go odwiedzić?" Pan na Tittenhurst,
z brodą, w okularach i z włosami do ramion, wyraził zgodę. Yoko
także była zaciekawiona, tak więc wszyscy udali się do małego pokoiku
Prabhupada.
Przywitał ich siedząc za biurkiem z ciepłym uśmiechem na ustach,
zapraszając do wejścia i zajęcia miejsc. Oto stali przed nim dwaj
najsławniejsi ludzie w Anglii i Kryszna chciał, aby z nimi
porozmawiał. Prabhupad zdjął z szyi girlandę i dał ją Śyamasundarze
pokazując, aby założył ją George'owi.
"Dziękuję" – powiedział George. "Hare Kryszna". Prabhupad
uśmiechnął się. "To błogosławieństwo Kryszny". "Hare
Kryszna" – ponownie odpowiedział George.
"Tak" – rzekł Prabhupad. "W Bhagavad-gicie jest werset, który
mówi: yad yad acarati śresthas tat tad evetaro janah / sa yat pramanam kurute
lokas tad anuvartate. To znaczy, że wszystko, co przyjmują sławni ludzie,
przyjmą również zwykli ludzie. Yad yad acarati śresthah. Śresthah znaczy "wielcy ludzie". Acarati
znaczy "działać". Cokolwiek robią wielkie osoby, ogół ludzi podąża
w ich ślady. Jeśli przywódca powie, że coś jest dobre, to inni zgadzają
się z tym i akceptują to. Tak więc dzięki łasce Boga, Kryszny, jesteście
przywódcami. Macie tysiące młodych zwolenników, którzy was lubią. Jeśli więc
dacie im coś naprawdę wspaniałego, oblicze świata się zmieni".
Chociaż George i John byli mniej więcej w tym samym wieku co
większość uczniów Prabhupada, on potraktował ich jako śresthas, szanowanych
przywódców. "Pragniecie także przynieść światu pokój" – kontynuował
Prabhupad. "Czasami czytywałem wasze wypowiedzi. Wy też macie to mocne
pragnienie. Każdy ma. Każda święta osoba powinna pragnąć zaprowadzić na świecie
pokój. Lecz musimy znać proces". Wyjaśnił "formułę pokoju"
zgodnie z naukami Bhagavad-gity: prawdziwego pokoju może zaznać ten, kto
uznaje Najwyższą Osobę Boga za właściciela wszystkiego, podmiot wszelkich ofiar
i przyjaciela wszystkich żywych istot.
Potem Prabhupad w sposób jeszcze bardziej bezpośredni zwrócił uwagę dwóch
Beatlesów na to, co sugerował już wcześniej, mianowicie, że powinni nauczyć się
świadomości Kryszny i pomagać w nauczaniu jej na całym świecie.
"Proszę was, abyście przynajmniej spróbowali zrozumieć tę filozofię
najlepiej, jak potraficie" – powiedział. "Jeśli uznacie, że jest
dobra – to przyjmijcie ją. Wy również pragniecie dać coś światu. Spróbujcie
więc tego. Czy czytaliście nasze książki, Bhagavad-gitę Taką Jaką Jest?"
John: "Czytałem fragmenty Bhagavad-gity. Nie wiem jednak w jakiej
wersji. Jest tak wiele różnych tłumaczeń".
Prabhupad: "Istotnie, są różne tłumaczenia. Dlatego też opracowałem tę
edycję: Bhagavad-gita Taka Jaka Jest".
Prabhupad objaśnił, że świat materialny jest miejscem niedoli. Prawa natury są
nieubłagane. Prezydent Kennedy uważany był w Ameryce za wybrańca losu,
szczęśliwego człowieka, którego szanował cały świat. "Lecz w ciągu
sekundy – Prabhupad głośno strzelił palcami – jego życie się skończyło.
Wszystko jest tymczasowe. Jaka jest jego pozycja teraz? Gdzie jest? Jeśli życie
jest wieczne, jeśli żywa istota jest wieczna, dokąd się udał? Co robi? Czy jest
szczęśliwy, czy nieszczęśliwy? Czy narodził się w Ameryce czy
w Chinach? Nikt nie potrafi na to odpowiedzieć. Ale faktem jest, że jako
żywa istota jest wieczny Istnieje".
Prabhupad wyjaśnił transmigrację duszy. Później znowu poprosił:
"Spróbujcie to zrozumieć, a jeśli wam się to spodoba, przyjmijcie.
Chcecie czegoś bardzo dobrego. Czy moja propozycja jest nierozsądna?" Dwaj
Beatlesi spojrzeli po sobie, lecz nie dali żadnej odpowiedzi. Prabhupad
roześmiał się cicho, rozbawiony. "Jesteście inteligentnymi chłopcami.
Spróbujcie to zrozumieć".
Prabhupad zapytał swych gości, jaką wyznają filozofię. "Wyznajemy?" –
zapytał John.
"Nie wyznajemy niczego" – powiedziała Yoko. "Po prostu
żyjemy". "Medytowaliśmy" – powiedział George. "Czy raczej
ja medytuję, jest to mantra-medytacja".
Zaczęli zadawać pytania – te same, które Prabhupad słyszał już tyle razy. Po
wysłuchaniu wyjaśnienia na temat Brahmana, wszechprzenikającej duchowej energii
Najwyższej Osoby Boga, Yoko wyraziła wątpliwość, czy Brahman może pozostać
czysty i nie degradować się z biegiem czasu. W odpowiedzi
Prabhupad zauważył, że aby rzeczywiście zrozumieć duchową filozofię, musiałaby
zostać poważną studentką.
John i Yoko, jako zagorzali eklektycy, mieli trudności
z zaakceptowaniem koncepcji autorytetu wedyjskiego głoszonej przez
Prabhupada.
John: "Jednak musimy przesiewać, tak jak przesiewa się piasek, aby
zobaczyć, kto ma najlepszą filozofię".
Prabhupad: "Nie. Spróbuj zrozumieć jedną rzecz. Jeśli Kryszna nie jest
najwyższym autorytetem, to dlaczego ludzie biorą książki Kryszny
i tłumaczą je? Spróbuj może to zrozumieć".
George: "Ja nie mówię, że Kryszna nie jest
Najwyższym. Wierzę, że jest. Ale istnieje pewne nieporozumienie co do
tłumaczenia Gity z sanskrytu na angielski. Ja mówiłem, że jest wiele
wersji i jeśli się nie mylę, wydawało nam się, że usiłujesz nas przekonać,
że twoje tłumaczenie jest autorytatywne, pozostałe zaś nie. Nie mamy wątpliwości
co do tożsamości Kryszny".
Prabhupad: "W porządku. Jeśli wierzycie w to, że Kryszna jest
Najwyższym Panem, jeśli takie jest wasze zrozumienie, to musicie zobaczyć, kto
jest najbardziej oddany Krysznie. Ci ludzie dwadzieścia cztery godziny na dobę intonują
Kryszna. A jeśli ktoś inny nawet raz nie wypowiedział imienia Kryszny, to
jak może stać się Jego bhaktą? Jak ktoś, kto nawet nie wypowiada imienia
Kryszny, może stać się Jego reprezentantem? Jeśli Kryszna jest autorytetem – a
to zostało przyjęte – autorytetem są też ci, którzy są bezpośrednio Mu
oddani".
Po przeszło godzinnej rozmowie Prabhupad dał prasadam Johnowi, George'owi, Yoko
i paru uczniom obecnym w pokoju. Gdyby ci śresthas przyjęli
świadomość Kryszny, byłoby to z pożytkiem dla nich, a także dla wielu
innych. On wywiązał się ze swego obowiązku i dał im szansę. To było
posłannictwo od Kryszny, a przyjęcie go lub odrzucenie zależało teraz od
nich samych.
John przeprosił i wyszedł, mówiąc, że ma coś do zrobienia. Kiedy wszyscy
opuszczali pokój Prabhupada, Yoko, schodząc po schodach, zwróciła się do Johna:
"Zobacz, w jaki prosty sposób on żyje. Czy potrafiłbyś tak żyć?"
************
Bhaktowie regularnie spotykali się z Johnem i Yoko. Chociaż
początkowo ich związek nosił znamiona interesowności, John był nastawiony do
bhaktów życzliwie. Jego przyjaciele radzili mu jednak, aby nie wikłał się
w związki ze Swamim i jego grupą. Toteż pozostał na uboczu.
Iśana dasa: Byłem właśnie zajęty pracą w kuchni, a John siedział przy
pianinie. Miał w kuchni pianino – wielkie pianino ze zdartym lakierem; po
prostu surowe drewno. Tak więc zasiadł przy nim wygrywając różne melodie do
mantry Hare Kryszna. Był faktycznie wielkiej klasy muzykiem. Grał mantrę Hare
Kryszna na rozmaite sposoby, jakie tylko można sobie wyobrazić – w stylu
bluegrass, muzyki klasycznej, rock-and-rolla i innych. Mógł dowolnie
przeskakiwać z jednego gatunku muzycznego na drugi, śpiewając przy tym
bezustannie Hare Kryszna. Robił to w bardzo naturalny sposób. Od razu było
widać, że jest muzycznym geniuszem. W ten sposób dostarczał mi rozrywki
i oczywiste było, że jemu samemu sprawia to przyjemność. W każdym
razie, kiedy tak z wielkim wigorem i entuzjazmem grał Hare Kryszna,
jego żona, Yoko Ono, zjawiła się nagle w kuchni w podomce, czy czymś
w tym rodzaju, i powiedziała tonem pełnym niezadowolenia:
"Proszę cię, John, okropnie boli mnie głowa. Czy nie mógłbyś przestać
i pójść ze mną na górę? "
George był inny. Prabhupad go pociągał. Kiedy jeden z bhaktów zapytał:
"Dlaczego spośród wszystkich Beatlesów tylko ty jesteś
zainteresowany?", George odpowiedział: "To moja karma. Jedną
z cech mego znaku zodiaku są inklinacje duchowe".
George Harrison: Prabhupad wyglądał dokładnie tak, jak go sobie wyobrażałem.
Przed spotkaniem z nim miałem mieszane uczucia lęku i podziwu. Co
później, już po spotkaniu, podobało mi się u niego, to fakt, że bardziej
czułem w nim przyjaciela. W jego obecności czułem się swobodnie.
W każdym razie było znacznie lepiej niż przy pierwszym spotkaniu, kiedy
nie byłem w stanie zrozumieć, co mówi, i nie byłem pewien, czy nie
jestem człowiekiem zbyt przyziemnym, by w ogóle tam być. Później jednak
rozluźniłem się i czułem się w jego obecności znacznie swobodniej,
a on był dla mnie nadzwyczaj serdeczny. Nie rozmawiał ze mną inaczej niż
z innymi. Zawsze po prostu mówił o Krysznie bez względu na to, kto
tam był. Kiedykolwiek go widziałeś, zawsze był taki sam. Nie było tak, że raz
powiedział ci mantruj Hare Kryszna, a przy następnym spotkaniu sprostował:
"Och, nie, pomyliłem się". Zawsze był jednakowy.
Odwiedzanie go zawsze było przyjemnością. Czasami zachodziłem do niego nie
mając tego wcześniej w planie, ale szedłem, bo myślałem, że powinienem,
i opuszczając jego pokój zawsze czułem się dobrze. Byłem świadom faktu, że
osobiście się o mnie troszczy. Zawsze była to przyjemność.
George był zauroczony Kryszną i lubił mantrować. Jeszcze przed spotkaniem
z Prabhupadem dowiedział się czegoś o Krysznie od Maharishiego Mahesh
Yogi, z autobiografii Paramahansy Yoganandy, a także z podróży do
Indii. Jednak to właśnie nauki Prabhupada uświadomiły mu wyraźnie, że Pan
Kryszna jest Prawdą Absolutną, przyczyną wszelkiego istnienia.
George: Prabhupad pomógł mi zdać sobie sprawę z istnienia wielorakich
sposobów osiągania Kryszny. Na przykład prasadam. Nawet jeśli to tylko podstęp,
to myślę, że prasadam jest niezwykle istotną rzeczą. Jak mówią – przez żołądek
do serca. 1 to działa – nawet jako sposób na dotarcie do duszy człowieka. Nie
ma nic lepszego nad to, kiedy tańczysz i śpiewasz, czy po prostu siedzisz
i rozmawiasz, a potem nagle przynoszą ci jedzenie. To jakby
błogosławieństwo. A później uczysz się, jak Go dotykać czy smakować. To
bardzo ważne.
Kryszna nie jest ograniczony. Byłem poruszony już samą obecnością Prabhupada
i tym, że zalewał nas tymi wszystkimi informacjami. Faktem jest, że umysł
jest uparty, ale wszystko jest Kryszną. Cała wiedza jakiej potrzebujesz to to,
że wszystko jest Kryszną. Ten świat także jest Jego energią materialną – formą
kosmiczną. W książkach Prabhupada są obrazki pokazujące Krysznę
w sercu psa i krowy oraz istoty ludzkiej. To pomaga ci zrozumieć, że
Kryszna jest wewnątrz każdego.
Być może Prabhupad nauczał jakichś wyższych aspektów, lecz ja przede wszystkim
lepiej zrozumiałem, w jaki sposób Kryszna jest wszędzie i we
wszystkim. Prabhupad objaśniał różne aspekty Kryszny. Uczył też medytacji,
dzięki której mogłeś wszędzie widzieć Krysznę jako osobę. Chcę przez to
powiedzieć, że wszystko co istnieje, jest Kryszną.
Prabhupad uważał George'a za "miłego młodego chłopca" i bhaktę
Kryszny. Według Bhagavatam nie ma znaczenia, jaką pozycję materialną ktoś
zajmuje – jeśli nie jest bhaktą i nigdy nie wypowiada świętego imienia
Boga, to nie posiada żadnych dobrych cech. Wielu swamich i yoginów
z Indii – nawet tych, którzy uważają się za vaisnavów – nie ma wiary
w święte imiona Kryszny ani ich nie rozumie. Natomiast George
z upodobaniem intonował Hare Kryszna i umieszczał święte imię Kryszny
w tekstach swych piosenek, które miały ogromne powodzenie na całym
świecie. Zatem służył Krysznie przez swą muzykę, i na tym polegała cała
różnica.
Wydaje się, że pan George Harrison jest nadzwyczaj inteligentnym chłopcem,
a także, dzięki łasce Kryszny wybrańcem losu. Pierwszego dnia złożył mi
wizytę wraz z Johnem Lennonem i odbyliśmy wówczas prawie dwugodzinną
rozmowę. Chciał ze mną dłużej porozmawiać, lecz musiał udać się do swej chorej
matki do Liverpoolu.
Prabhupad widział w George'u także zamożnego człowieka, a Pan
Caitanya dał bhaktom w wyrzeczonym porządku życia ścisły zakaz obcowania
ze światowymi ludźmi. Ale Pan Caitanya nauczał też, że bhakta powinien
wykorzystać wszelkie sprzyjające okoliczności do propagowania świadomości
Kryszny.
Jeśli ten chłopiec będzie współpracował z naszym ruchem, będzie to mocny
bodziec, jako że jest on zamożnym człowiekiem. W życiu duchowym trzeba być
bardzo ostrożnym w stosunkach z bogatymi ludźmi. Czasami musimy mieć
z nimi do czynienia przez wzgląd na działalność misyjną. Ale Pan Chaitanya
Mahaprabhu surowo zabronił osobom świadomym Kryszny obcować z takimi
ludźmi w innych okolicznościach. Mamy też wskazówki Rupy Goswamiego, że
powinniśmy wykorzystać każdą nadarzającą się sposobność, która może pomóc
w rozwijaniu ruchu świadomości Kryszny.
Prabhupad postępował z Georgem ostrożnie, lecz zachęcał go do intonowania
imion Pana, spożywania Jego prasadam i podporządkowania Mu wszystkich
swoich działań.
George: Tak naprawdę Prabhupad nigdy nie zasugerował, abym przestał robić to,
co robiłem. Słyszałem, że przy różnych okazjach mówił do bhaktów, że z powodu
swoich piosenek i innych rzeczy, które robiłem, jestem lepszym bhaktą niż
oni. Nigdy nie powiedział mi tego bezpośrednio, lecz echa tych słów stale do
mnie docierały. Dobrą rzeczą było też dla mnie to, że nigdy nie dawano mi
odczuć, że powinienem całkowicie przyłączyć się do bhaktów. Myślę, że gdyby
cały czas nastawał na mnie i pytał: "Dlaczego nie skończysz
z tym, co robisz i nie zamieszkasz gdzieś w świątyni?",
zepsułoby to wszystko. Nigdy nie dał mi odczuć, że jestem inny, że nie jestem
pełnoprawnym członkiem grupy. Nigdy taki nie był.
Jestem bhaktą w cywilu. Tak to wygląda. Mój związek z nimi rozumiałem
w ten sposób, że powinienem pomagać kiedy i gdzie tylko mogę,
ponieważ znałem ludzi z towarzystwa. Tak jest w przypadku wszystkich
rozsądnych osób; po prostu staracie się trochę pomóc sobie nawzajem.
Zawsze był ze mnie zadowolony, ponieważ cokolwiek robiłem, było pomocne. Mam na
myśli nie tylko pomoc jako taką dla świątyni Kryszny, lecz także wszelkie
działania w sferze duchowej – czy to na polu mej twórczości muzycznej czy
innej. Wszystko to sprawiało mu zadowolenie. Po prostu był zawsze przyjazny.
Stale mantrował i niekiedy mówił mi, abym starałsię mantrować przez cały
czas lub tak dużo, jak to tylko możliwe. Sądzę, że kiedy raz zaczniesz, to uświadamiasz
sobie, że mantrowanie jest korzystne.
Są tacy guru, którzy robią szum wokół własnej osoby i uważają, że oni są
"tym", podczas gdy Prabhupad mawiał o sobie: "Jestem sługą
sługi sługi Kryszny", co jest faktem – wiesz, o co mi chodzi. Nie
mówił: "Jestem największy" czy "Jestem Bogiem" albo coś
w tym stylu. Mówił o sobie tylko jako o słudze i to bardzo
mi się podobało. Myślę, że jest to część duchowej natury. Im więcej się wie,
tym bardziej jest się świadomym faktu, że jest się sługą. Natomiast im mniej
się wie, tym bardziej uważa się swoją osobę za dar Boga dla ludzkości.
Tak więc chociaż był bez wątpienia niezwykle potężną indywidualnością, bardzo
zaawansowaną duchowo, zawsze zachowywał tę pokorę. Myślę, że jest to jedna
z najważniejszych rzeczy, ponieważ tak naprawdę więcej uczysz się, gdy
masz za przykład czyjeś życie i działanie, niż to, co mówi.
Prabhupad ze swymi ludźmi oraz John i Yoko ze swymi stanowili przedziwną
kombinację. W dwa dni po przybyciu Prabhupada do Tittenhurst, John
i Yoko polecieli do Kanady, aby wraz z Plastic Ono Band wziąć udział
w imprezie pod nazwą Rock-N-Roll Revival organizowanej na stadionie
Varsity w Toronto. W październiku John i Yoko nagrali płytę
zatytułowaną "Wedding Album" i rozpoczęli pracę nad filmem
Rock-and-Roll Circus, a John nagrał ponadto "Cold Turkey".
Chociaż John był zwykle nieśmiały, to bhaktowie, którzy pracowali
w głównym budynku dostrzegali w nim otwartość i szczodrość
w rozporządzaniu majątkiem. John prosił bhaktów, aby pozostali
w Tittenhurst na stałe. Powiedział, że będzie dzielił się z nimi
wszystkim, co ma. Ostatecznie Prabhupad i jego uczniowie opuścili siedzibę
Johna, ale ich rozmowy w Tittenhurst znalazły swe odbicie w piosence
"Instant Karma", którą John skomponował w tamtym okresie.
*************
Chociaż pomieszczenia dla Śrila Prabhupada nie były ukończone a odnawianie
świątyni powodowało, że Bury Place 7 było miejscem hałaśliwym i pełnym
gorączkowej atmosfery, Prabhupad zdecydował się tam wprowadzić. "Nie
jestem przywiązany do komfortowych apartamentów" – powiedział.
"Jestem natomiast przywiązany do towarzystwa bhaktów". Do świątyni
wprowadzał się w czasie, kiedy popyt na płytę był niski i bhaktowie
nabywali wszelkie materiały stopniowo, kiedy tylko udało im się zdobyć
pieniądze, ale byli zadowoleni mając Prabhupada, który z nimi mieszkał
i nadzorował ich pracę.
Pewnego dnia zadzwonił pan Doyal reprezentujący dużą hinduską organizację
w Londynie. Doszły go wieści, że bhaktowie szukają Bóstw Radhy
i Kryszny, on zaś miał parę, którą mógłby podarować. Gdy Prabhupad to
usłyszał, wysłał Tamala Krysznę, Mukundę i Śyamasundarę do domu pana
Doyala, aby obejrzeli Bóstwa.
Bóstwa Radhy i Kryszny zrobione były z białego marmuru i miały
wysokość trzech stóp. Bhaktowie po raz pierwszy widzieli takie duże Bóstwa
i złożyli Im pokłony. Kiedy wrócili do świątyni i powiedzieli
o tym Prabhupadwi, ten odparł: "Zawieźcie mnie tam natychmiast!"
Prabhupad przybył do domu pana Doyala furgonetką w towarzystwie
Śyamasundary, Mukundy i Tamala Kryszny. Wszedł do bawialni i usiadł.
Bóstwa, okryte materiałem, stały na stole w kącie pokoju. Tamala Kryszna
był o krok od odsłonięcia Ich, lecz Prabhupad powstrzymał go, mówiąc:
"Nie. Tak jest dobrze". Usiadł i rozmawiał z panem Doyalem
wypytując o jego pracę i o to, z której części Indii pochodzi.
Zapoznał się także z jego rodziną. Prabhupad i jego gospodarz byli
pochłonięci rozmową, a bhaktowie się przysłuchiwali.
"Swamiji – powiedział w końcu pan Doyal – chcę pokazać ci moje
Bóstwa".
"Tak – odparł Prabhupad – przyjrzę się Im za chwilę". Prabhupad
zaczął mówić o swej misji świadomości Kryszny, a po chwili pan Doyal
znowu poprosił: "Proszę, przyjrzyj się Bóstwom". Mówiąc to podszedł
do Bóstw Radha-Kryszny i odsłonił Je.
"O, tak" – powiedział Prabhupad składając z szacunkiem dłonie.
Pan Doyal objaśnił, że zamówił Bóstwa w Indiach na własny użytek, ale
w transporcie palec Radharani został nieznacznie uszkodzony, dlatego też
zgodnie z hinduską tradycją Bóstwa nie mogły być zainstalo "Tamala
Kryszna" – powiedział Prabhupad. "Zobacz, jak ciężkie są te
Bóstwa".
Tamala Kryszna uniósł Radharani. "Niezbyt ciężkie" – powiedział.
"Śyamasundara" – zwrócił się do drugiego z chłopców.
"Zobacz, jak ciężki jest Kryszna". Tak naprawdę Bóstwa były ciężkie,
ale bhaktowie zrozumieli intencje Prabhupada.
"W porządku"- powiedział Śyamasundara, unosząc Krysznę na wysokość
kilku cali.
"Tak" – powiedział Prabhupad stanowczo. "Myślę, że są
w porządku. Weźmiemy Je. Mamy samochód". Niespodziewanie skierował
się ku wyjściu, a za nim uczniowie ostrożnie niosący Radhę i Krysznę.
Prabhupad dziękował panu Doyalowi.
"Ależ Swamiji! Swamiji!" – protestował pan Doyal nie będąc
przygotowanym na tak nagłe wyjście. "Proszę, pozwól, że zorganizujemy Ich
przewóz. Nasze Towarzystwo Je przywiezie". Prabhupad był już za drzwiami
i prowadził swych ludzi do samochodu.
"Zaczekajcie, proszę" – nalegał pan Doyal. "Musimy je najpierw
naprawić, potem będziecie mogli Je zabrać".
"Mamy naszego eksperta" – powiedział Prabhupad. "On się tym
zajmie". Prabhupad zapewniał o tym pana Doyala, jednocześnie kierując
swymi uczniami. Otworzył drzwi furgonetki, a Śyamasundara i Tamala
Kryszna weszli do niej powolutku i ostrożnie umieścili tam Radhę
i Krysznę. Tamala Kryszna przyklęknął z tyłu, aby zapewnić Im
bezpieczeństwo w czasie jazdy, podczas gdy Śyamasundara zajął miejsce przy
kierownicy.
"Ruszaj" – powiedział Prabhupad, po czym odjechali uśmiechając się
zza szyby do pana Doyala i jego rodziny stojących na krawężniku.
Śyamasundara minął zaledwie kilka ulic, kiedy Prabhupad poprosił go, aby
zatrzymał samochód. Odwróciwszy się na siedzeniu, Prabhupad zaczął ofiarowywać
modlitwy: Govindam adi-purusam tam aham bhajami... Długo spoglądał na białego
Krysznę o lekko niebieskawym odcieniu i na śnieżnobiałą Radharani
stojącą u Jego boku. "Kryszna jest tak łaskawy" – rzekł.
"Pojawił się w taki sposób". Następnie polecił Śyamasundarze,.
aby wolno jechał do świątyni.
Prabhupad komenderował swymi uczniami niosącymi Bóstwa na pierwsze piętro.
Bhaktowie byli zaskoczeni i zarazem zachwyceni widząc Prabhupada tak
ożywionego i skupionego podczas wnoszenia Radhy i Kryszny do Ich
świątyni. Kazał umieścić Bóstwa w swym pokoju za kotarą, po czym usiadł za
biurkiem.
Śyamasundara ukończył prawie cały ołtarz. Do zrobienia pozostał jeszcze ołtarz
Pana Jagannatha i baldachim, który miał być umieszczony nad tronem Radhy
i Kryszny. Zarówno baldachim, jak i ołtarz miały być podparte
czterema ciężkimi, drewnianymi kolumnami o wysokości ponad sześciu stóp.
Dwie tylne kolumny miały podtrzymywać marmurową płytę wraz ze stojącymi na niej
Bóstwami Jagannatha, a dwie frontowe – ogromny aksamitny baldachim nad
Radhą i Kryszną. Kolumny były ogromne i ciężkie; Śyamasundara nazwał
je "słoniowymi nogami". Stały one już na ołtarzu, chociaż
Śyamasundara nie miał okazji, aby je umocować. Dzień przed instalacją padł
z wyczerpania.
W dniu otwarcia, w odpowiedzi na ulotki i ogłoszenia, w świątyni
zgromadziło się wielu gości, głównie Hindusów. Studio Apple Records przysłało
zawodowego kwiaciarza, który przystroił pokój kwiatami. Obecna była też ekipa
telewizyjna BBC, która miała zarejestrować przebieg uroczystości na taśmie
video. Podczas gdy większość bhaktów uczestniczyła w kirtanie, Prabhupad
kąpał Radhę i Krysznę za kurtyną w drugiej części świątyni.
Według planu, po ceremonii kąpieli Bóstwa miały zostać umieszczone na ołtarzu,
a Yamuna miała Je ubrać. Zaraz po ubraniu i ustawieniu Ich na tronach
miano odsłonić kurtynę, aby wszyscy goście mogli Je ujrzeć. Następnie
w planie był wykład Prabhupada, a potem uczta. Lecz z powodu
niedopatrzenia Śyamasundary niewiele brakowało, a instalacja zakończyłaby
się katastrofą.
Prabhupad zakończył kąpanie Bóstw, które umieszczono
na marmurowym ołtarzu, gdy nagle "słoniowe nogi" zaczęły się chwiać.
Baldachim nad Bóstwami zaczął się walić. Dostrzegłszy niebezpieczeństwo,
Prabhupad wskoczył na ołtarz i w ułamku sekundy pochwycił ciężkie kolumny.
Trzymał je z wielką siłą. "Zabierzcie to stąd!" – krzyknął.
Podczas gdy on swymi ramionami chronił Bóstwa, chłopcy usunęli baldachim,
a później wynieśli filary Bóstwom nic się nie stało.
Podczas gdy za kurtyną Prabhupad ratował Radhę i Krysznę, po jej drugiej
stronie goście i reporterzy czekali na odsłonięcie Bóstw. Goście,
nieświadomi pechowego zdarzenia, widzieli jedynie wyłaniających się zza kurtyny
chłopców wynoszących wielkie filary i baldachim. Gdy baldachim
i kolumny wyłoniły się zza kurtyny, stojący przy kamerze operator BBC
natychmiast zaczął je filmować, sądząc, że jest to część ceremonialnej
procesji.
Bhaktów znajdujących się wraz z Prabhupadem za kurtyną ogarnęło zdumienie.
Nie było jednak czasu na przeprosiny czy wyrazy uznania. Yamuna, ponaglana
przez Prabhupada, ubierała Bóstwa. Kiedy w końcu wszystko było gotowe,
Prabhupad odsłonił główną kurtynę i ukazał wypełniającym świątynię gościom
pełne wdzięku formy Pana Kryszny i Radharani. Jeden z bhaktów zaczął
ofiarowywać arati, podczas gdy Prabhupad – w szafranowym cadarze,
z girlandą z goździków – stał z boku, spoglądając
z szacunkiem na Radhę i Krysznę jako Ich wielbiciel i obrońca.
Był to końcowy rezultat wielomiesięcznych zmagań. Tak naprawdę tę pomyślną
chwilę poprzedziły lata planów. Sto lat wcześniej Bhaktivinoda Thakura wyraził
nadzieję, że nadejdzie dzień, kiedy świadomość Kryszny zawędruje do Anglii.
Pragnął tego również Śrila Bhaktisiddhanta Sarasvati. To, że autoryzowana
świątynia Radhy i Kryszny głosiła teraz świadomość Kryszny
w Londynie, było dla Gaudiya vaisnavizmu historycznym wydarzeniem; właśnie
spełniało się polecenie poprzednich acaryów. Prabhupad wysłał zaproszenia kilku
swoim braciom duchowym z Indii. Oczywiście, żaden z nich nie mógł
przyjechać, ale przynajmniej powinna sprawić im przyjemność wiadomość, że
spełniło się marzenie Śrila Bhakisiddhanty Sarasvatiego.
Prabhupad miał siedemdziesiąt trzy lata. W ciągu ostatnich trzech lat
założył dwadzieścia jeden świątyń. Niedawno powiedział kilku swoim uczniom, że
powinni utworzyć zarząd ISKCON-u, aby odciążyć go od sprawowania funkcji
kierowniczych i pozwolić mu skoncentrować się na prezentowaniu literatury
świadomości Kryszny. Literatura ta może zostać przedstawiona całemu światu – w
domach, szkołach oraz na uczelniach – dla dobra wszystkich. W niej właśnie
Prabhupad przetrwa, nawet jeśli odejdzie z tego świata. Mówił, że nie wie,
ile czasu zostało mu jeszcze na tym świecie, lecz pragnął bezustannie – życie
po życiu – służyć swemu Guru Maharajy i starać się go zadowolić.
Tymczasem, jakby na przekór pragnieniu wycofania się z aktywnej pracy
i zaangażowania w pisanie książek, instalował Bóstwa w nowej
świątyni i chronił Je przed niedbalstwem swych uczniów. Gdyby go tutaj nie
było, uroczystość zakończyłaby się katastrofą. Miał wielu ciężko pracujących
uczniów, lecz wciąż potrzebowali oni jego osobistego przewodnictwa.
ISKCON zaczynał się rozrastać. Prabhupad chciał otworzyć nie kilka świątyń,
lecz co najmniej sto osiem. Jego podróże po świecie i drukowanie książek
dopiero się zaczynały. Liczba jego uczniów też będzie rosnąć, tak jak
i wszystko inne. Wzrośnie prestiż jego ruchu, a wraz z nim
opozycja ze strony ateistów. Świadomość Kryszny rozrastała się,
a Prabhupad stał na jej czele. "Wszystko wokół widzę w jasnych
barwach" – powiedział. "Na tym polega wspaniałość Kryszny".
Uważał, że sam jest sługą swego mistrza duchowego, a świetlana przyszłość
spoczywa w rękach Kryszny.
W dniu wyjazdu z Londynu Prabhupad rozdał swym uczniom niektóre ze swych
rzeczy osobistych, takich jak swetry i szale. Następnie samotnie zszedł do
świątyni, aby zobaczyć Bóstwa. Złożył pełen pokłon, długo leżał na podłodze, po
czym wstał i patrzył na Radhę i Krysznę.
Yamuna: Prabhupad patrzy na Bóstwa z pełnym oddaniem. On kochał te Bóstwa.
Wypowiadał się na temat Ich wyjątkowego piękna i tego, jak dopełniają się
nawzajem – jak czasami Radharani wygląda piękniej, ale oczy Kryszny i Jego
podobna księżycowi twarz promienieją. Prabhupad zobaczył mnie i powiedział
rzeczowo: "Jeśli będziesz stosowała w praktyce to, czego cię
nauczyłem, przestrzegała moich wskazówek co do wielbienia Bóstw i czytała
książki, które wydrukowaliśmy, to wystarczy, abyś wróciła do Boga. Nie musisz
się uczyć niczego nowego. Po prostu praktykuj to, czego cię nauczyłem,
a twoje życie będzie doskonałe". Potem wyjechał, po prostu wyjechał.
************
Po wizycie w Londynie, Śrila Prabhupad wrócił do Ameryki, gdzie spędził
około siedmiu miesięcy w ośrodkach w USA – głównie w Los
Angeles. Właśnie tam, pod koniec lipca, ujawnił swoje plany dotyczące
utworzenia komitetu zarządzającego ISKCON-em. Z tym zamiarem 28 lipca 1970
roku podyktował, co następuje:
"Ja, niżej podpisany A.C. Bhaktivedanta Swami, uczeń Om Visnupada
Paramahamsy 108 Śri Śrimad Bhaktisiddhanty Sarasvati Goswamiego Maharajy
Prabhupada, przybyłem do Stanów Zjednoczonych 18 września 1965 roku w celu
zapoczątkowania Ruchu Świadomości Kryszny. Przez rok nie miałem żadnego
schronienia. Odwiedziłem wiele stron tego kraju. Następnie, w lipcu 1966,
utworzyłem Towarzystwo pod nazwą Międzynarodowe Towarzystwo Świadomości
Kryszny, w skrócie ISKCON [...]. Stopniowo Towarzystwo rozrastało się
i otwierało swe ośrodki. I tak oto mamy ich obecnie trzydzieści
cztery (34). Jako że zwiększyliśmy zasięg naszej działalności, sądzę, że należy
utworzyć Zarząd (nazywany odtąd GBC). Starzeję się – mam obecnie 75 lat – i
w każdej chwili mogę opuścić ten świat. Uważam więc za konieczne poinstruowanie
moich uczniów, jak powinni zarządzać całą tą instytucją. Kierują już
poszczególnymi ośrodkami – w skład grupy zarządzającej wchodzi jeden prezydent,
jeden sekretarz i jeden skarbnik – i moim zdaniem robią to dobrze.
Pragniemy jednak dalszego podnoszenia standardu zarządzania świątyniami,
propagandy świadomości Kryszny, dystrybucji książek i innych wydawnictw,
otwierania nowych ośrodków i szkolenia bhaktów według odpowiednich
kryteriów.
Następnie Prabhupad wymienił imiona 12 osób, które miały wejść w skład GBC
i dodał:
Osoby te są od teraz uważane za moich bezpośrednich reprezentantów. Za mego
życia będą działać jako moi sekretarze w odpowiednich strefach, a po
moim odejściu jako wykonawcy mej woli.
Następnego dnia Prabhupad sporządził szkic innego ważnego dokumentu,
w którym wyznaczył kilku swych uczniów na członków Zarządu Bhaktivedanta
Book Trust.
Fundusze Bhaktivedanta Book Trust przeznaczone są na publikowanie moich książek
oraz innych prac i zakładanie świątyń na całym świecie. Powinny zostać
wzniesione przede wszystkim trzy świątynie: w Mayapur, Vrindaban
i Jagannatha Puri.
Chociaż zamierzeniem Śrila Prabhupada było, aby GBC nadzorowało działalność
ISKCON-u, to jednak nie tworzył jakiejś monolitycznej struktury. Napisał do
Karandhary, jednego z członków GBC:
Każda świątynia musi zachować niezależność i powinna być samowystarczalna.
Taki był mój plan od samego początku [...]. Jeśli pojawi się biurokracja,
wszystko pójdzie na marne. Indywidualne starania, praca
i odpowiedzialność, duch współzawodnictwa – to musi istnieć zawsze. Nie
chodzi o to, by ktoś dominował i rozdawał innym zasiłki – żebyś ty
dostarczał wszystkiego, o co poproszą, a inni tylko żebrali. Nie. Nie
przejmuj się tym, że mogą być kłopoty z zarejestrowaniem poszczególnych
ośrodków. Niech każdy z nich złoży deklarację podatkową, stańcie się
oddzielnymi korporacjami w każdym stanie. To nauczy naszych ludzi
zaradności, solidności i odpowiedzialności.
Kalkuta Sierpień 1970 roku
Po raz pierwszy od niemalże trzech lat Prabhupad pojechał do Indii – do
Kalkuty, swego rodzinnego miasta. Chociaż podróż trwała długo, a pora była
późna, Prabhupad był szczęśliwy, kiedy schodził po schodkach samolotu.
Acyutananda i Jayapataka, jego jedyni amerykańscy uczniowie w Indiach,
stali na płycie lotniska. Kiedy zobaczyli go zbliżającego się ku nim
w szafranowych, jedwabnych szatach, złożyli pokłon. Prabhupad uśmiechnął
się i objął ich.
Kalkuta znajdowała się w stanie politycznego wrzenia. Grupa
komunistycznych terrorystów, Naxalitów, wywoływała rozruchy, dokonywała
zabójstw znaczących biznesmenów i groziła wielu innym. Wielu zamożnych
przemysłowców Marwari opuszczało miasto i przenosiło się do Delhi
i Bombaju. Poza tym studenci bengalskich uczelni byli coraz bardziej nieobliczalni.
Starsi mieszkańcy zachodniego Bengalu, którzy stanowili większość wśród
odwiedzających Prabhupada, zaalarmowani byli aktami przemocy i brakiem
spokoju. Jedynym schronieniem, jak powiedział im Prabhupad, jest Kryszna.
Ludzie są bardzo zaniepokojeni. Wszyscy oczekują, że uczynię coś, aby poprawić
sytuację, a ja po prostu radzę im, by intonowali Hare Kryszna, ten
transcendentalny dźwięk jest bowiem jedynym panaceum na wszystkie materialne
choroby.
Prabhupad nie widział potrzeby układania specjalnego programu z myślą
o społecznych problemach Kalkuty. Intonowanie Hare Kryszna było
"jedynym panaceum na wszystkie materialne choroby". Zastanawiał się
tylko, jak najlepiej wykorzystać swych amerykańskich uczniów, aby dać to
panaceum hindusom. Prabhupad przybył tutaj z grupą dziesięciu bhaktów,
a swych liderów na Zachodzie poprosił o dwudziestu następnych. Chciał
by zjawili się w Indiach w ciągu miesiąca. W wydawnictwie Dai
Nippon Printing Company w Japonii zamówił książki i czasopisma
o wartości 60 tysięcy dolarów, a jego sannyasini codziennie
wychodzili na ulice, aby robić kirtany.
Sankirtanowe grupy spotykały się z dobrym przyjęciem. Ci młodzi chłopcy
z Zachodu z ogolonymi głowami, śikhami i tilakami vaisnava,
ubrani w szafranowe szaty, grający na karatalach i mridangach oraz
szczerze intonujący Hare Kryszna, cytujący sanskryckie wersety
z Bhagavad-gity i głoszący, że Pan Kryszna jest Najwyższą Osobą Boga
– to była sensacja dla Bengalczyków, którzy zbierali się całymi setkami, by na
nich popatrzeć. Prabhupad wiedział, że jego uczniowie będą wielką atrakcją;
każdy będzie chciał ich zobaczyć. Dlatego pieszczotliwie nazywał ich
"białymi tańczącymi słoniami".
Ci sami bhaktowie, którzy polubili intonowanie Hare Kryszna na ulicach San
Francisco, Los Angeles i Nowego Jorku, codziennie chodzili na Dalhousie
Square, pomimo nie spotykanego na Zachodzie, pozbawiającego sił skwaru,
i intonowali przez kilka godzin dziennie. W pobliżu zbierały się
tłumy ludzi, którzy czasami docinali im, wyśmiewali się z nich lub drwili,
lecz częściej przyglądali się z głębokim zdumieniem.
Prabhupad sądził, że gdy hindusi zobaczą zachodnią młodzież przyswajającą sobie
zasady świadomości Kryszny, zwiększy się ich wiara we własną kulturę. Wyjaśnił
swym uczniom, jak to w dawnych czasach, za panowania Maharajy Yudhisthiry,
Indie były państwem świadomym Kryszny. Jednakże przez ostatnie tysiąc lat
znajdowały się pod obcym jarzmem, najpierw mogołów, a potem Brytyjczyków.
W rezultacie inteligencja hinduska, a w mniejszym stopniu także reszta
społeczeństwa, utraciła szacunek dla własnej kultury. Przyjmowali teraz
materialistyczne cele Zachodu, które uważali za bardziej opłacalne
i praktyczniejsze od religii, która jest jedynie sentymentem.
Prabhupad zdawał sobie sprawę z tego, że przykład ludzi z Zachodu prowadzących
życie wyrzeczonych vaisnavów mógł zwrócić umysły i serca hindusów ku ich
utraconej kulturze i pomóc im odzyskać w nią wiarę. Nie była to
jednak materialna taktyka, lecz duchowa siła. Prabhupad podkreślał fakt, że
bhaktowie muszą działać w czysty sposób; w tej czystości będzie ich
siła.
Intonowanie przy Dalhousie Square oraz wzdłuż Chowringee trwało już około
dziesięciu dni, gdy Prabhupad postanowił je przerwać. Powiedział, że chociaż
uliczne kirtany są doskonałą metodą nauczania, to w Indiach nie są
najskuteczniejsze. W Bengalu istnieje wiele profesjonalnych grup
kirtanowych składających się z zawodowych śpiewaków czy żebraków
i Prabhupad nie chciał, aby jego uczniowie uważani byli za jedną
z nich. Pragnął, aby nauczali w sposób, który zbliży ich ku bardziej
inteligentnym, cieszącym się szacunkiem hindusom, i wyjawił swe nowe
plany.
Nadał temu programowi nazwę "Life Membership". Jego uczniowie mieli
przedkładać propozycję członkostwa hindusom, którzy byli zainteresowani
wspieraniem ISKCON-u i utrzymywaniem z nim kontaktu. Składka
członkowska wynosząca 1111 rupii miała uprawniać do wielu przywilejów, takich
jak otrzymywanie egzemplarzy książek Śrila Prabhupada oraz bezpłatne
zakwaterowanie w ośrodkach ISKCON-u na całym świecie.
Prabhupad zapoczątkował swój program, kiedy pewnego wieczoru przemawiał
w prywatnym domu do grupy bogatych biznesmenów. Po wykładzie poprosił
uczestników, aby zostali członkami wspomagającymi ISKCON-u i kilku kupców
z Kalkuty natychmiast wyraziło zgodę.
B.L. Jaju: Byłem naprawdę głęboko przejęty prostotą natury Prabhupada. Mówił
mi, jak zajęty był swoimi zwykłymi interesami, kiedy to guru wyjawił mu
przepowiednię Caitanyi Mahaprabhu – że Hare Rama, Hare Kryszna będzie
intonowane na całym świecie. Powiedział, że jest to zadanie, które dał mu jego
mistrz duchowy i że musiał pojechać do Ameryki, aby je wypełnić.
Nie znalazłem w nim cienia snobizmu. Był bardzo prosty. Opowiadał mi –
jakby był moim bratem – jak pojechał po prostu do USA, jak zaczynał i jak
planował stopniowo rozszerzyć świadomość Kryszny na cały świat.
Widząc, że jego uczniowie zmienili swe życie, zacząłem się zastanawiać:
"Dlaczego ja nie miałbym tego zrobić? Na swój skromny sposób powinienem
coś zrobić, nie oglądając się na to, co czynią inni". Odkryłem, że
w niezauważalny sposób wpływał na moje życie. Moja żona, a nawet syn
byli naprawdę zaskoczeni, kiedy zobaczyli, że ci biali ludzie, o których
sądziliśmy, że nigdy nie zwrócą się ku świadomości Kryszny, tak bardzo się
zmienili. Pomyśleliśmy zatem, że i my również musimy starać się lepiej
przestrzegać nauk Gity.
Prabhupad nadal organizował programy w domach różnych osób oraz rozmawiał
z gośćmi w swoim pokoju. Pewnego dnia odwiedził go pan Dandharia
i w rozmowie napomknął o zbliżającym się Sadhu Samaj, zgromadzeniu
najważniejszych sadhu w Indiach. Miało się ono odbyć na Chowpatti Beach
i zapowiadało się na duże wydarzenie. Pan Dandharia poprosił Prabhupada
o wzięcie udziału w tej imprezie i Prabhupad wyraził zgodę.
*************
Bombaj Październik 1970 roku
Piasek na plaży Chowpatti był przyjemny i czysty. Zgromadziły się tysiące
widzów. Na scenie usiedli sadhu, a pośród nich Prabhupad wraz ze swymi
zwolennikami. Zapadał zmierzch. Niebo nad Morzem Arabskim było zachmurzone
i wiał przyjemny wietrzyk.
Po dwóch wykładach prezentujących filozofię mayavada nadszedł czas na
przemówienie Prabhupada – ostatniego na liście mówców tego wieczoru.
Publiczność nie mogła się już doczekać; jego dokonania na Zachodzie wywołały
wielkie zaciekawienie, zwłaszcza teraz, kiedy przybył do Bombaju, gdzie jego
bhaktowie codziennie intonowali w miejscach publicznych. Uczniowie
Prabhupada, znudzeni i zirytowani poprzednimi dwugodzinnymi oracjami
w hindi, z trudem mogli doczekać się momentu, w którym Prabhupad
zacznie mówić. Lecz on – zamiast przemówić do publiczności – odwrócił się ku
swym uczniom i powiedział: "Zacznijcie śpiewać".
Gdy tylko bhaktowie rozpoczęli kirtan, mała Sarasvati, córeczka Śyamasundary,
wstała i zaczęła tańczyć. Idąc za jej przykładem, inni bhaktowie zrobili
to samo. Kiedy kirtan ożywił się dzięki mridangom i karatalom, taniec
i śpiew bhaktów zaczął przeszkadzać niektórym z siedzących obok
sadhu, którzy jeden po drugim podnosili się i wychodzili. Tymczasem
publiczność zareagowała z entuzjazmem. Wielu ze zgromadzonych powstało
i klaskało w dłonie. Po pięciu minutach ekstatycznego kirtanu
bhaktowie spontanicznie zeskoczyli ze sceny na piasek i zwrócili się ku
publiczności. Tysiące osób z tłumu powstało i zaczęło poruszać się
wraz z tańczącymi bhaktami – to w tył, to w przód.
Hindusi zaczęli płakać z niepohamowanego szczęścia, wzruszeni widokiem
prawdziwej krsna-bhakti tych cudzoziemców. Nigdy wcześniej nie zdarzyło się nic
podobnego. Do intonujących i tańczących dołączyli policjanci
i reporterzy. Plażę Chowpatti opanował zgiełk kirtanu Hare Kryszna, kiedy
to Prabhupad i jego uczniowie ukazywali moc ruchu sankirtanu Pana
Caitanyi.
Po dziesięciu minutach kirtan się skończył, jednak tłum nadal był ożywiony
i poruszony. Upłynęło piętnaście minut zanim wszyscy powrócili na swoje
miejsca i można było dalej prowadzić program. Bhaktowie zeszli ze sceny,
na której został sam Prabhupad, i usiedli na ziemi. Głos Prabhupada
rozległ się echem przez system nagłaśniający.
"Panie i panowie, proszono mnie, abym przemawiał w hindi, lecz
nie jestem zbyt przyzwyczajony do mówienia tym językiem. Dlatego też
organizatorzy tego spotkania pozwolili mi mówić po angielsku. Mam nadzieję, że
mnie zrozumiecie, jako że jest to Bombaj i większość ludzi mówi po
angielsku. Problemem jest to – jak to dzisiejszy mówca, Jego Świątobliwość
Swami Akhandanandaji już powiedział – w jaki sposób nakłonić wszystkich do
przyjęcia dobrych zwyczajów – sad-acara? Uważam, że ten wiek, Kali-yuga, ma
wiele wad".
Następnie Prabhupad zaczął objaśniać, z jaką
wielką mocą ruch Pana Caitanyi oczyszcza serca wszystkich ludzi. Przytoczył
przykład dwóch wielkich łajdaków Jagai i Madhai, których wyzwolił Pan
Caitanya.
"Teraz masowo ratujemy ludzi takich jak Jagai i Madhai. Zatem jeśli
pragniemy pokoju, jeśli chcemy być usytuowani na platformie sad-acara, musimy
rozpropagować hari-nama maha-mantrę na całym świecie. Mamy tego praktyczne
dowody Amerykańscy i europejscy vaisnavowie, którzy przybyli tutaj
i którzy intonowali mantrę Hare Kryszna, byli wcześniej mięsożercami,
pijakami, angażowali się w niedozwolony seks i wszelkiego rodzaju
hazard, lecz przyłączając się do ruchu świadomości Kryszny porzucili wszystkie
te ohydne rzeczy. Sad-acara pojawiło się automatycznie. Nie piją herbaty ani
kawy, nie palą nawet papierosów, co, jak sądzę, jest rzadkością w Indiach.
Ale oni to porzucili. Dlaczego? Ponieważ przyjęli świadomość Kryszny".
Swoją przemowę Prabhupad zakończył po około pięciu minutach: "Nie sądzę,
abym musiał wiele mówić. Możecie zobaczyć, jakie są rezultaty świadomości
Kryszny. Nie jest to nic sztucznego. Istnieje ona w każdym. Nie zrobiłem
nic magicznego. Ta świadomość Kryszny jest obecna w nas wszystkich. Musimy
ją jedynie ożywić".
Publiczność odpowiedziała na to potężnym wybuchem aplauzu. Prabhupad z większą
siłą i elokwencją niż gadatliwi mayavadi ukazał esencję życia duchowego –
ekstatyczne intonowanie świętych imion Pana – i przedłożył żywe świadectwo
w postaci swych amerykańskich uczniów.
Przez następny tydzień Prabhupad i jego uczniowie byli tematem rozmów
w Bombaju. Z całego miasta zaczęli otrzymywać wiele zaproszeń do
prowadzenia kirtanów i wygłaszania przemówień. Artykuł na temat Sadhu
Samaj, który pojawił się w Times Weekly's, zwrócił szczególną uwagę na
pamiętne wystąpienie Śrila Prabhupada i jego uczniów.
Scenę opanowała grupa dwudziestu Amerykanów, członków delegacji Hare Kryszna.
Powietrze wypełnione było odgłosami uderzeń w mridangi, dźwiękiem karatali
i melodią maha-mantry. Kołysząc się w tę i z powrotem,
z sikhami rozwianymi na wietrze, intonowali: Hare Kryszna...
Pewien siwiejący już reporter, którego zawsze uważałem za osobę szczególnie
pozbawioną sentymentów, powiedział do mnie głosem załamującym się
z emocji: "Czy wiesz, co się tutaj dzieje? W najbliższym czasie
hinduizm opanuje Zachód. Ruch Hare Kryszna zrekompensuje wszystkie straty
spowodowane wielowiekowym panowaniem obcych duchownych".
Surat 17 grudnia 1970 roku
Marzenie stawało się rzeczywistością. Na trasie pochodu bhaktów przed domami
gromadziły się tysiące ludzi, którzy chcieli zobaczyć grającą na karatalach
i mridangach intonującą grupę sankirtanu. Widzowie stali na dachach lub
wyglądali przez drzwi i okna, podczas gdy inni przyłączali się do
procesji. Na skrzyżowaniach policja zatrzymywała ruch uliczny, zezwalając na przejście
jedynie grupie kirtanowej. Świeżo pozamiatana i spryskana wodą gliniana
droga udekorowana była wzorami z mączki ryżowej przedstawiającymi pomyślne
symbole wedyjskie. Świeżo przystrzyżone zielone drzewa bananowe zdobiły obie
strony ulicy. Kobiece sari porozwieszane nad głowami w poprzek wąskiej
uliczki niczym flagi, uformowały nad grupą kirtanową jaskrakolorowy baldachim.
Pan Bhagubhai Jariwala, goszczący Prabhupada w Surat, zamieścił
w lokalnych gazetach ogłoszenia o codziennych pochodach bhaktów i teraz
dzień po dniu udawali się oni w rozmaite części miasta. Podczas gdy ponad
dwudziestu uczniów Prabhupada prowadziło codzienne kirtany, tysiące Hindusów
intonowało, wydając radosne okrzyki i robiąc wiele zgiełku, a kobiety
– stojąc na dachach – obsypywały ich płatkami kwiatów.
Procesja musiała się często zatrzymywać, gdy całe rodziny podchodziły, aby
obdarować bhaktów girlandami. Czasami bhaktowie otrzymywali ich tak wiele, że
z trudem można było dojrzeć ich uszczęśliwione twarze, i wtedy na
powrót rozdawali girlandy ludziom z tłumu. Nigdy wcześniej nie spotkali
się z takim przyjęciem.
"To jest miasto bhaktów" – powiedział Prabhupad. Porównał mieszkańców
Surat do suchej trawy zajmującej się od ognia. Z natury byli świadomi
Kryszny, a przybycie Śrila Prabhupada i jego grupy sankirtanu było
niczym pochodnia stawiająca miasto w duchowych płomieniach.
Wydawało się, że każdego ranka cała populacja Surat wylega na ulice, jako że
już o godzinie siódmej dziesiątki tysięcy mieszkańców gromadziły się
w wyznaczonych okolicach. Mężczyźni, kobiety, robotnicy, kupcy,
przedstawiciele wolnych zawodów, młodzież, starcy i wszystkie dzieci –
wydawało się, że wszyscy biorą w tym udział. Tłocząc się w uliczkach
i w budynkach oczekiwali na grupę sankirtanu, a kiedy bhaktowie
przychodzili, wszyscy przepełniali się radością.
Prabhupad uczestniczył jedynie w kilku porannych procesjach. Wolał
pozostać w swoich pokojach w domu pana Jariwala. Każdego ranka
Prabhupad wychodził na balkon właśnie wtedy, kiedy bhaktowie wyruszali. Chociaż
poranki były chłodne i wielu bhaktów chorowało, widok Prabhupada
obdarzającego ich błogosławieństwami uśmierzał dolegliwości. Prabhupad machał
do nich ręką, a bhaktowie intonując ruszali w drogę.
Poza mridangą i karatalami bhaktowie nie mieli żadnych szczególnych
akcesoriów – żadnych chorągwi, maszerującej orkiestry, żadnego wozu ratha –
tylko entuzjastyczną grupę kirtanową. Nie było też oficjalnego pandalu, nie
było Sadhu Samaj, nie było Vedanta Sammelan ani Gita Jayanti Mahotsavy – tylko
całe miasto krsna-bhaktów gorliwie wyczekujących na Amerykanów intonujących
Hare Kryszna.
Bycie wielbionym za intonowanie Hare Kryszna było czymś wprost przeciwnym do
tego, czego bhaktowie doświadczali na Zachodzie. W Hamburgu, Chicago,
Nowym Jorku, Londynie, Los Angeles spotykali się ze zniewagami, groźbami
aresztu, napadami i lekceważeniem. Oczywiście, czasami ich tolerowano,
a nawet doceniano, ale nigdy nie okazywano szacunku.
Po kilku dniach kirtanowych procesji burmistrz miasta Surat, pan Vaikuntha Sastri,
zamknął wszystkie szkoły i ogłosił w mieście święto. Każdy mógł teraz
swobodnie sławić łaskę Pana Caitanyi i intonować Hare Kryszna. Rozwieszone
w całym mieście napisy w języku gudżarati oznajmiały: "Witamy
amerykańskich i europejskich wielbicieli Kryszny" oraz "Witamy
członków ruchu Hare Kryszna".
Prabhupad osiągnął w Surat to, co zamierzał. Dał ludziom święte imię,
a oni skwapliwie je przyjęli. Mieszkańcy Surat, chociaż nie przygotowani
na radykalną zmianę swego życia i przyjęcie stylu życia bhaktów
z ISKCON-u, potrafili docenić to, że Prabhupad przeobraził tych młodych
ludzi z Zachodu w bhaktów Pana Kryszny, a także to, że nauczał
nieskażonej wiedzy pism świętych i intonowania Hare Kryszna. Byli życzliwi
nie ze względu na dogmat czy rytuał, lecz dlatego, że doceniali wagę życia
duchowego i uznali, że Prabhupad oraz ISKCON są autentyczni.
Uczniom Prabhupada wizyta w Surat dała pewne pojęcie o tym, jaki
byłby świat, gdyby każdy został bhaktą.
************
Nowa bombajska siedziba ISKCON-u mieściła się w czteropokojowym mieszkaniu
na szóstym piętrze gmachu Akash-Gangi. Czynsz wynosił prawie trzy tysiące rupii
miesięcznie. Bhaktowie nie mieli stałych dochodów, ale ponieważ budynek stał
w ruchliwym i prestiżowym miejscu, Prabhupad zaryzykował jego wynajęcie.
Taka siedziba stanowiła niezbędną podstawę działalności misyjnej, jaką chciał
prowadzić w Bombaju. Następnym punktem w jego planie nauczania miał
być ogromny, jedenastodniowy pandal. "Jeśli macie zamiar polować –
powiedział Prabhupad – to powinniście polować na nosorożca. Jeśli wam się nie
powiedzie, to wszyscy stwierdzą: ŤNo cóż, to i tak było niemożliweť. Jeśli
zaś odniesiecie sukces, wówczas wszyscy będą zaskoczeni. Wszyscy będą
zdumieni".
Kiedy Prabhupad wyjawił bhaktom plany zorganizowania gigantycznego pandalu,
stało się dla nich rzeczą oczywistą, że to jego inspiracja była bodźcem całej
ich działalności misyjnej. Bez niego nigdy nie byliby w stanie podjąć się
czegoś tak śmiałego i ambitnego, jak zorganizowanie gigantycznego festiwalu
w Bombaju. Często "amerykańscy i europejscy uczniowie" byli
zapowiadani w ogłoszeniach razem z nim, jak gdyby byli równie ważni,
lecz sami bhaktowie uważali, że są jedynie głupimi sługami próbującymi pomóc
prawdziwemu, czystemu bhakcie Pana. I chociaż Prabhupad przypisywał
zasługę swoim uczniom, to oni wiedzieli, że Prabhupad jest upełnomocnionym
reprezentantem Kryszny. Był dla nich autorytetem i dzięki jego osobie byli
powiązani z Kryszną; jego słowa i czyny miały transcendentalną moc.
Ponieważ Kryszna jest nieograniczony, więc Śrila Prabhupad, Jego najdroższy
przyjaciel, miał prawo domagać się w Jego imieniu nieograniczonej służby.
W służbie dla Kryszny żaden projekt nie jest niemożliwy do zrealizowania.
Prabhupad twierdził, że słowo niemożliwe pochodzi ze słownika głupców.
Jednakowoż, kiedy odsłonił swe plany związane z pandalem, bhaktów ogarnęły
wątpliwości: jakim sposobem zdołają kiedykolwiek zebrać na to pieniądze? Jak
uda im się postawić tak ogromny namiot? Skąd wezmą tak dużo jedzenia? Kto
będzie gotował? Prabhupad wydawał się być rozbawiony ich wątpliwościami.
"Wszyscy jesteście Amerykanami – powiedział – ale jaki z tego
pożytek, skoro nie jesteście w stanie dokonać czegoś wspaniałego?"
Prabhupad oznajmił, że bombajski pandal będzie doskonałym sposobem połączenia
amerykańskiej pomysłowości z hinduską duchowością. Podał przykład ślepca
i człowieka kulawego. Chociaż oddzielnie są bezradni, to kiedy ślepiec
niesie na swych plecach chromego, który mówi mu, gdzie iść, mogą odnieść
sukces. Z powodu materializmu oraz braku wiedzy o Bogu, Ameryka jest
ślepa. Natomiast Indie, z powodu obcych najazdów, nędzy i błędnej
interpretacji wiedzy wedyjskiej, są chrome. Ameryka była bogata
i zaawansowana technologicznie, a Indie posiadały wiedzę duchową.
Zadaniem ruchu świadomości Kryszny jest połączenie tych dwóch sił
i wzniesienie świata na wyższą platformę rozwoju, a praktyczną
demonstracją tej idei będzie bombajski pandal.
Prabhupad rozdzielił zadania. Śyamasundarze przypadły obowiązki związane
z reklamą, Tamala Krysznie – organizacja pandalu, Girirajy – zebranie
funduszy, a Madhudvisy – zaplanowanie programów, które miały się odbyć na
scenie. Nastrój "polowania na nosorożca" udzielił się Śyamasundarze,
który zorganizował zakrojoną na szeroką skalę akcję reklamową z olbrzymimi
plakatami i transparentami porozwieszanymi w poprzek ulic,
oznajmiającymi, że "Śri Śrimad A.C. Bhaktivedanta Swami Prabhupad
przedstawi w języku angielskim naukę o Bogu. Jego amerykańscy
i europejscy bhaktowie będą rozdawać prasadam i prowadzić bhajany –
Festiwal Hare Kryszna przy Cross Maidan – od 25 marca do 4 kwietnia".
Giriraja: Śrila Prabhupad wziął Bombaj szturmem. Całe miasto było ożywione
i z niecierpliwością oczekiwało festiwalu Hare Kryszna. Nasze transparenty
wisiały nad wszystkimi głównymi skrzyżowaniami w Bombaju. Na wszystkich
murach rozwiesiliśmy plakaty; było ich wiele na każdym murze. Zamieściliśmy też
ogromne ogłoszenia w gazetach, z pięknym zdjęciem Śrila Prabhupada
nałożonym na obraz kuli ziemskiej i napisem Rozmowy na temat Bhagavat
Dharmy: Festiwal Hare Kryszna. Światowy nauczyciel kultu bhakti, Śri Śrimad
A.C. Bhaktivedanta Swami.
Z każdym dniem przygotowania do festiwalu nabierały rozmachu i każdego
dnia działo się coś nowego. W końcu dwa dni przed otwarciem festiwalu
udostępniono nam ogromną tablicę ogłoszeń na dworcu kolejowym Victoria,
najruchliwszym punkcie Bombaju. Wtedy wszyscy wiedzieli już tak dużo
o festiwalu – gdzie miał się odbyć itd. – że na tej tablicy widniało
jedynie wypisane olbrzymimi literami Hare Kryszna. W tym czasie wszyscy
byli już poinformowani, więc te dwa ogromne słowa Hare Kryszna wystarczały.
Następnie Śyamasundara postarał się o potężny, napełniony helem balon, na
bardzo długiej linie, który uwiązany był w okolicy Cross Maidan. Balon
unosił się nad miastem, a do niego przymocowana była flaga z napisem
"Festiwal Hare Kryszna". Był to pokaz prawdziwie amerykańskiej
pomysłowości, sprytu i dynamizmu.
Szczytowym punktem każdego wieczornego programu było pojawienie się Prabhupada.
Siadał na vyasasanie, a maleńka Sarasvati podchodziła do niego
i nakładała mu na szyję girlandę, podczas gdy tłum wiwatował na jego
cześć. On po prostu czekał, aż tłum się uciszy, co zresztą nigdy nie
następowało, toteż zaczynał mówić, a jego głos rozbrzmiewał potężnie,
wzmocniony systemem nagłaśniającym. Swój pierwszy wykład zatytułował:
"Klęska współczesnej cywilizacji; jedyna nadzieja w świadomości
Kryszny".
Giriraja: Prabhupad nauczał mieszkańców Bombaju z ogromną siłą. Każdego
wieczoru przychodziło co najmniej dwadzieścia tysięcy ludzi. Śrila Prabhupad
kładł szczególny nacisk na przestrzeganie zasad religijnych. Wiedział, że ci
ludzie są hindusami, lecz nie przestrzegają tych zasad. Prabhupad przemawiał
z taką mocą, że zdawałem sobie sprawę z tego, że to, co mówił będzie
dla większości słuchaczy trudne do przyjęcia.
Myślałem wtedy, że gdyby Prabhupad chciał przypochlebić się publiczności
i pójść na kompromis w prezentowaniu swej filozofii, mógłby pociągnąć
za sobą miliony zwolenników. Jednak nauczał w sposób tak śmiały, odważny
i bezkompromisowy, że wielu osobom się to nie podobało – było to wyzwanie
rzucone ich zadowalaniu zmysłów i sentymentalizmowi.
Faktem było, że ci ludzie szaleli za Prabhupadem i ISKCON-em. Kiedy
pewnego wieczoru pokazaliśmy slajdy z festiwalu Ratha-yatra w San
Francisco, publiczność szalała. Kiedy Prabhupad oznajmił przed
dwudziestotysięcznym tłumem, że zorganizuje Ratha-yatrę Jagannatha także
w Bombaju, wszyscy zaczęli krzyczeć z radości i klaskać.
Każdego dnia pandal kończył się sukcesem. Przychodzili najbardziej znaczący
mieszkańcy Bombaju i odchodzili będąc pod jego wrażeniem. Do intonowania
przyłączali się biznesmeni w białych koszulach oraz ich szykownie ubrane
żony Dla setek tysięcy mieszkańców Bombaju przybycie na Cross Maidan po to, aby
wziąć udział w wieczornym pandalu, nie stanowiło większej trudności.
Niektórzy z nich przychodzili z zamiarem wysłuchania wykładu
i zagłębienia się w tajniki służby oddania, a inni głównie po
to, aby zobaczyć Bóstwa, zjeść prasadam lub posłuchać kirtanu. W każdym
razie A.C. Bhaktivedanta Swami Prabhupad i bhaktowie z ruchu
świadomości Kryszny stanowili odświeżający dodatek w życiu miasta. Było to
największe publiczne wydarzenie w Bombaju.
Jednego wieczoru na oczach wielotysięcznego tłumu Prabhupad przeprowadził
wedyjską ceremonię ślubną oraz ceremonię inicjacji. Vegavan, bhakta pochodzenia
szwedzkiego, poślubił Padmavati dasi – bhaktinkę z Australii. Nowożeńcy
całkowicie oczarowali zgromadzoną publiczność – ona w czerwonym, strojnym
sari, ozdobiona hinduską biżuterią, z kolczykiem w nosie, a on
w białym dhoti i kurcie, z ogoloną głową. W tym samym
czasie odbyła się inicjacja sześciu brahmacarinów.
Giriraja: Publiczność była pod wrażeniem. Zdumiewał ich przede wszystkim widok
zagranicznych bhaktów, zagranicznych sadhu. Na dodatek widzieli ceremonię ich
inicjacji, a jakby tego nie było dosyć, byli świadkami zaślubin. To było
oszałamiające. Podczas uroczystości zaślubin swych uczniów Prabhupad wspomniał,
że ona pochodzi z Australii, a on ze Szwecji. Następnie dodał:
"To są prawdziwe Narody Zjednoczone", na co publiczność zareagowała
burzliwymi oklaskami.
************
Maj 1971 roku
Śrila Prabhupad przygotowywał się do dalekich wojaży. Chociaż nie miał ściśle
określonego planu, to zamierzał przez kilka miesięcy wiele podróżować. Chciał
również pojechać do Stanów Zjednoczonych, odwiedzić Londyn, a następnie
wrócić do Indii. Swego czasu wysłał swoich uczniów do Australii i Malezji
i teraz zamierzał złożyć im wizytę. Chciał również pojechać do Moskwy
i właśnie czekał na zgodę władz radzieckich. Tak jak rozwinął swój ruch
w Ameryce, odwiedzając główne miasta i nauczając w nich,
a następnie pozostawiając tam kilku oddanych uczniów, by kontynuowali jego
pracę, tak teraz rozszerzał swą działalność na cały świat.
Sydney 9 maja 1971 roku
Bhaktowie z Sydney nie byli przygotowani na przyjęcie Prabhupada.
Wcześniejszy telegram zawiadamiał o jego przybyciu, natomiast późniejszy
informował: "Prabhupad teraz nie przybędzie". Trzeci telegram
oznajmiał, że przyjedzie sekretarz GBC opiekujący się Australią, Bali-mardana.
Kiedy otrzymali czwarty telegram o krótkiej treści: "Przyjeżdża"
z podaną datą i numerem lotu, sądzili, że chodzi o Bali-mardanę,
a nie Prabhupada. Wzięli zatem niewielką girlandę i udali się na
lotnisko, a kiedy otworzyły się drzwi, za którymi odbywała się odprawa
celna, i ukazał się w nich Prabhupad we własnej osobie, oniemieli ze
zdumienia.
Prabhupad wszedł na lotnisko z małą, białą walizeczką w lewej ręce,
laską w prawej, z lekkim cadarem wokół ramion. Reporterzy, gotowi
przeprowadzić wywiad z Bali-mardaną, podeszli żywo naprzód. Jeden
z nich dociekał powodów przyjazdu Prabhupada do Australii.
Prabhupad spokojnie odpowiedział, że tak jak komiwojażer podróżuje wszędzie,
tak również on podróżuje po wszystkich krajach. Komiwojażer jeździ
w poszukiwaniu klientów, a on podróżuje i szuka osób na tyle
inteligentnych, by mogły przyjąć jego przekaz. "Nie ma różnicy, czy
przyjeżdżamy do Australii czy gdzie indziej" – powiedział. "Rządy
wyznaczyły granice – ŤTo jest Australiať – ale my wiemy, że wszystko należy do
Kryszny".
Prabhupad zauważył, że tamtejsi bhaktowie niewiele wiedzieli o świadomości
Kryszny. Upendra i Bali-mardana byli pierwszymi bhaktami, którzy przybyli
do Australii. Otworzyli tam ośrodek, a potem wyjechali i rzadko doń
powracali. Tym sposobem cała świątynia pełna niedoświadczonych bhaktów była
właściwie pozostawiona sama sobie. Ponieważ żaden z tamtejszych bhaktów
nie był w stanie robić dobrych wykładów, codzienne wykłady polegały na
czytaniu skróconej wersji Bhagavad-gity Takiej Jaką Jest Śrila Prabhupada –
jedynej książki, jaką mieli. Jednakże ich niewzruszona wiara w Prabhupada
rekompensowała brak wyszkolenia. Przyjmowali go za czystego bhaktę, który ma
bezpośredni związek z Bogiem, jego książki uznawali za prawdę,
a Krysznę – za Najwyższą Osobę Boga. Nie mieli jednakże pojęcia
o wielu praktycznych rzeczach, takich jak gotowanie, robienie wykładów
i wielbienie Bóstw. Wiedzieli, że Prabhupad chce, aby w publicznych
miejscach intonowali mantrę Hare Kryszna oraz rozprowadzali w Sydney
czasopismo Back to Godhead, więc codziennie to robili. Kontynuowali swój
sankirtan nie bacząc na częste aresztowania. Szczerości im nie brakowało.
Brakowało tylko doświadczenia.
Vaibhavi-devi dasi: Tego samego dnia, w którym Prabhupad dokonał
instalacji Bóstw Radhy i Kryszny, odbyły się inicjacje uczniów. Inicjował
wszystkich w świątyni – nawet chłopca, który dopiero w tym tygodniu
przyłączył się do bhaktów, a nie dalej jak tydzień wcześniej spotkał się
ze świadomością Kryszny. Inicjował także osoby nie mieszkające w świątyni
– po prostu każdego, kto tam się znajdował i pełnił jakąś służbę. Pragnął
ustanowić świadomość Kryszny w Australii, dlatego inicjował każdego. Dawał
jednocześnie pierwszą i drugą inicjację, ponieważ potrzebni byli bramini,
którzy zajęliby się zainstalowanymi Bóstwami.
My zupełnie nic nie wiedzieliśmy. Nie byliśmy nawet gotowi. Ołtarz nie był
skończony. Prabhupad powiedział mi, że musimy zrobić girlandę z kwiatów,
którą powinno być przystrojone Bóstwo. Biegałam po ulicy tam i z powrotem,
usiłując dostać jakieś kwiaty i nici, aby zrobić tę girlandę.
Podobnie było ze świętymi nićmi. Nie mieliśmy żadnych nici. Podczas inicjacji
bramińskiej Śrila Prabhupad miał dać chłopcom święte nici, lecz tak naprawdę
nikt nie wiedział, co to jest. Musiałam pobiec, kupić jakiś sznurek i w
czasie, gdy Prabhupad dawał inicjacje, ja siedziałam przy arenie robiąc te
święte nici, wzorując się na tych, które Bali-mardana zdjął z siebie.
Gdy zrobiłam ich pięć, nadeszła moja kolej. Po ofierze, gdy opuściłam już pokój
Prabhupada, gdzie dał mi mantrę Gayatri, bhaktowie powiedzieli do mnie:
"Jesteś teraz braminem, więc również musisz mieć święte nici". Kazali
mi zatem przygotować jeszcze jedne dla siebie, ale nie zrobiłam tego, ponieważ
później ktoś mi powiedział, że kobiety nie powinny ich nosić. Po prostu nie
wiedzieliśmy zbyt wiele.
Prabhupad stał ze złożonymi dłońmi przed dopiero co zainstalowanymi Bóstwami
Radha-Kryszny. Wyjeżdżał po niecałym tygodniu pobytu w Sydney. Wiedział,
że tutejsi bhaktowie nie reprezentują standardu wymaganego przy wielbieniu
Radhy i Kryszny. Zdawał sobie sprawę z tego, że ryzykuje, powierzając
Bóstwa swym uczniom neofitom. Jednakże jako upełnomocniony acarya
i reprezentant Pana Caitanyi, musiał zaszczepić świadomość Kryszny
wszędzie tam, gdzie mogła zapuścić korzenie. Świat desperacko jej potrzebował.
Wiedział, że jeśli jego uczniowie będą przestrzegali procesu, który im dał –
intonowania, słuchania, przestrzegania zasad regulujących – to szybko się
oczyszczą.
W związku z tym użył następującej analogii: w świecie materialnym,
aby zasiąść na ławie sędziowskiej, trzeba najpierw zostać wysoko kwalifikowanym
prawnikiem, natomiast w świadomości Kryszny szczeremu bhakcie pozwala się
najpierw "zasiąść na ławie", zostać braminem, a później – dzięki
łasce płynącej z intonowania świętych imion i łasce mistrza duchowego
– nabywa on kwalifikacji. Jednakże bhaktowie w Sydney byli szczególnie
niedojrzali i Prabhupad zwrócił się do Radha-Gopinathy z nietypową
prośbą: "Zostawiam Was teraz w rękach tych mlecchów. Nie odpowiadam
za to, co się będzie działo. Proszę, pokierujcie tymi chłopcami
i dziewczętami i dajcie im inteligencję, dzięki której będą mogli
czcić Was we właściwy sposób".
Moskwa Czerwiec 1971 roku
Prabhupad, jego sekretarz i sługa szybko i gładko przeszli przez
radziecką odprawę celną, po czym rządowy przewodnik odwiózł ich limuzyną do
Hotelu "Nacjonalnyj". Hotel ten, znajdujący się w pobliżu Placu
Czerwonego, Mauzoleum Lenina i Kremla, był drogi, lecz niewyszukany. Pokój
Prabhupada był obdrapany i ciasny z miejscem zaledwie na łóżko
i dwa krzesła. Pokój Śyamasundary i Aravindy znajdował się daleko,
więc Prabhupad postanowił, że Aravinda zamieszka razem z nim, co spowodowało
jeszcze większą ciasnotę.
Aravinda powiedział kierownikowi hotelu, że nie będą korzystać
z hotelowych posiłków, tylko będą gotować sami. Kierownik z początku
nie chciał się na to zgodzić, lecz w końcu pozwolił im korzystać
z kuchni pokojówki.
Ten problem rozwiązano, ale pojawił się następny: zdobycie pożywienia.
Prabhupad wysłał Śyamasundarę do miasta. Po drugiej stronie ulicy Śyamasundara
znalazł sklep z mlekiem i jogurtem, lecz powrócił bez żadnych owoców,
warzyw czy ryżu. Prabhupad ponownie wysłał go do miasta i tym razem
Śyamasundara przepadł praktycznie na cały dzień, a przyniósł jedynie kilka
kapust. Następnego dnia Prabhupad wysłał go po ryż. Kiedy Śyamasundara wrócił
po kilku godzinach z ryżem, Prabhupad stwierdził, że był to bardzo twardy,
kiepskiej jakości ryż północnokoreański. Poprosił o owoce, lecz
Śyamasundara musiał odbyć kilkumilową wędrówkę po całym mieście, aby znaleźć
cokolwiek świeżego – trochę czerwonych czereśni. Aby cokolwiek kupić, musiał
stać w długich kolejkach. Jednakże na ogół ktoś z kolejki zauważał,
że jest turystą i przepuszczał go.
Prabhupad był spokojny, prowadził uregulowany tryb życia i trzymał się
swego codziennego rozkładu dnia. Wstawał wcześnie rano i tłumaczył,
a w chłodne poranki wychodził na spacer i przechadzał się po
opustoszałych ulicach. Owinięty szafranowym cadarem, szybkim krokiem szedł
przed siebie, a Śyamasundara czasami wybiegał naprzód, aby go
sfotografować.
Kiedy przechodzili koło Mauzoleum Lenina, tworzyła się już kolejka.
"Spójrz tylko – skomentował pewnego ranka Prabhupad – to jest ich Bóg.
Ludzie nie rozumieją różnicy między ciałem a duszą. Przyjmują ciało za
rzeczywistą osobę".
Prabhupad docenił fakt, że ruch uliczny nie był zbyt duży – kilka tramwajów,
rowery, a głównie piesi. Gdy spacerował pomiędzy starymi, zdobionymi
budynkami, zobaczył kobiety w podeszłym wieku polewające wężami szerokie
ulice – dobry zwyczaj, powiedział. Rosjanie wydawali się żyć w sposób
o wiele bardziej zorganizowany i uregulowany niż Amerykanie. Ci
prości, prowadzący surowy tryb życia ludzie, nie zepsuci przez niepohamowany
hedonizm tak powszechny w Ameryce, byli podatni na świadomość Kryszny. Ale
pozbawieni duchowej strawy wydawali się smutni.
Od miesięcy Prabhupad planował odwiedzić Moskwę. Poza ogólnym pragnieniem
nauczania Rosjan, miał konkretny zamiar spotkania się z profesorem G.G.
Kotowskim. Profesor Kotowski kierował działem indyjskich
i południowoazjatyckich studiów w Moskiewskiej Akademii Nauk
i Prabhupad od roku prowadził z nim korespondencję.
Prabhupad polecił Śyamasundarze zorganizować spotkanie z profesorem. Biuro
turystyczne postarało się o samochód i przewodnika, tak więc
Prabhupad i jego grupa wyjechali za miasto do biura profesora Kotowskiego,
które mieściło się w starym budynku z białych cegieł na terenie
należącym do Akademii Nauk.
Gdy Prabhupad wszedł do pokoju, rosyjski profesor – pan w średnim wieku,
ubrany w szary garnitur – wstał zza biurka, na którym panował nieład,
i zaprosił Prabhupada do swego małego biura. Profesor Kotowski wydawał się
być jednak trochę niezdecydowany, bardziej ostrożny niż w listach. Kiedy
Śyamasundara wspomniał, że Prabhupad pragnie spotkać się
z zainteresowanymi naukowcami z akademii, profesor Kotowski stanowczo
odmówił – nigdy by na to nie zezwolono. Prabhupad był rozczarowany.
Jednak po chwili, nieporuszony, zaczął przemawiać w swój pokorny, łagodny
sposób. Siedział przy biurku obok profesora. Śyamasundara włączył magnetofon,
któremu profesor przyjrzał się uważnie, lecz nie zaprotestował.
Prabhupad: "Któregoś dnia czytałem gazetę Moscow News. Odbywał się zjazd
komunistów i przewodniczący oznajmił, że ŤJesteśmy gotowi wykorzystać
doświadczenia innych, aby poprawić sytuacjęť. Sądzę więc, że wedyjska koncepcja
socjalizmu czy komunizmu znacznie ulepszy waszą ideę komunizmu".
Profesor Kotowski słuchał uważnie i grzecznie, gdy jego zagraniczny gość
wyjaśniał, w jaki sposób w kulturze wedyjskiej grihastha utrzymuje
wszystkich żyjących w jego domu – nawet jaszczurki – i jak, zanim sam zje
posiłek, wychodzi na drogę i zaprasza każdą głodną osobę, by przyszła
i posiliła się. "Istnieje zatem tak wiele dobrych idei
komunistycznych. Myślałem, że można by przekazać je niektórym z waszych
myślących ludzi. Dlatego tak bardzo pragnąłem rozmawiać".
Profesor odpowiedział kilkoma pytaniami, z których Prabhupad był
zadowolony, chociaż przesiąknięte były ideologią sowieckiego socjalizmu. Uważał
profesora nie tyle za uczonego, co za pionka w radzieckim systemie
kształcenia. Tak jak partia polityczna usiłuje zrozumieć swego przeciwnika, tak
profesor badał kulturę indyjską, by jego rząd mógł zgłębić ją z punktu
widzenia własnej ideologii. Za pozornym zainteresowaniem profesora Kotowskiego
kulturą wedyjską Prabhupad dostrzegał światopogląd partii komunistycznej,
pogląd całkowicie sprzeczny z filozofią wedyjską. Niemniej jednak
taktownie kontynuował prezentowanie świadomości Kryszny zgodnie
z parampara i próbował przekonać profesora Kotowskiego za pomocą pism
świętych oraz logiki. Tym, czego brakuje współczesnemu społeczeństwu,
powiedział Prabhupad, jest zrozumienie celu ludzkiego życia. "Nie wiedzą,
co to jest następne życie" – powiedział. "Nie ma działu wiedzy czy
dziedziny naukowej, która prowadziłaby badania nad tym, co się dzieje po
śmierci".
Wówczas profesor Kotowski zaprotestował w sposób grzeczny, ale stanowczy
"Swamiji – powiedział – gdy ciało umiera, umiera również jego
właściciel". Prabhupad zapamiętał sobie jego odpowiedź. Uczony profesor,
szef Wydziału Indologii Akademii Radzieckiej, został przyłapany na klasycznej
niewiedzy. Jego koncepcja tego, kim jest, nie była bardziej zaawansowana od
zwierzęcej.
Po trzech dniach pobytu Prabhupada w Moskwie, jego misja wydawała się być
zakończona. Spotkanie z profesorem Kotowskim miał już za sobą. Co jeszcze
pozostało? Rząd nie pozwoli na nic więcej. Nie pozwolono mu przywieźć książek,
a teraz odmówiono sposobności publicznego przemawiania. Cudzoziemcom nie
wolno było rozmawiać z Rosjanami. Nie mógł nigdzie się udać, chyba że na
wycieczkę z przewodnikiem. Zatem nie miał żadnych perspektyw na nauczanie
i nie wyglądało na to, że się one pojawią. Siedział więc w swym
ciasnym pokoju, brał masaże, kąpał się, jadł cokolwiek Śyamasundara mógł zdobyć
i ugotować, dyktował kilka listów, intonował Hare Kryszna i tłumaczył
Śrimad-Bhagavatam.
Prabhupad wybrał się na wycieczkę po Moskwie z przewodnikiem. Siedział
razem z innymi turystami w zatłoczonym autobusie. Zobaczył starszych
wiekiem Rosjan, którzy szli do kościoła oraz uzbrojonych strażników stojących
przy drzwiach; domyślił się, że ich zadaniem było niedopuszczanie do miejsc
kultu religijnego młodszego pokolenia. Jednak wycieczka szybko go zmęczyła,
więc przewodnik postarał się o taksówkę i poinstruował kierowcę, by
odwiózł go do hotelu.
Śyamasundara w dalszym ciągu spędzał większą część dnia na poszukiwaniu
świeżego pożywienia. Przeszedł całe miasto usłyszawszy, że na jego drugim końcu
na jakimś bazarze można dostać pomarańcze. Swą ogoloną głową, białym dhoti
i kurtą przyciągał spojrzenia wszystkich, których mijał, a kiedy
wracał o zmierzchu, zaczepili go mężczyźni w mundurach
z czerwonymi opaskami na rękawach, biorąc go za miejscowego zboczeńca.
Złapali go, wykręcili mu ramiona do tyłu i krzyczeli na niego po rosyjsku.
Śyamasundara pochwycił słowo dakumient (dokumenty). Odpowiedział:
"Dakumient, hotel! hotel!" Uświadomiwszy sobie, że Śyamasundara jest
turystą, przedstawiciele władzy puścili go. Powrócił do hotelu
i opowiedział Prabhupadwi o tym, co się wydarzyło.
"Bez świadomości Kryszny dla Rosji nie ma żadnej nadziei" –
powiedział Prabhupad.
Pewnego dnia Śyamasundara stał w kolejce po jogurt, kiedy stojący za nim
mężczyzna zapytał go o yogę. "Naprawdę chciałbym z tobą
porozmawiać" – powiedział i podał Śyamasundarze swoje nazwisko
i adres oraz czas, kiedy mogliby się bezpiecznie spotkać. Kiedy
Śyamasundara poinformował o tym Prabhupada, ten powiedział: "Nie, to
policjant. Nie idź".
Pewnego dnia dwaj młodzi mężczyźni – jednym z nich był syn przebywającego
w Moskwie indyjskiego dyplomaty, a drugim młody moskwianin, wałęsając
się w pobliżu Placu Czerwonego ujrzeli zdumiewający obrazek. Nagle spośród
zwykłego ulicznego tłumu wyłonił się młody mężczyzna z ogoloną głową,
długim, rudawym kucykiem, ubrany w powiewne, białe szaty. Był to
Śyamasundara. Syn hinduskiego dyplomaty, dla którego strój Śyamasundary nie był
niczym dziwnym, zatrzymał go. Śyamasundara uśmiechnął się: "Hare Kryszna,
bracie". Wdali się w rozmowę. Okazało się, że Hindus ma na imię
Narayana. Rosjanin, Anatolij, znał trochę język angielski i śledził tę
wymianę zdań na tyle, na ile potrafił. Rozmowa stawała się coraz poważniejsza.
"Może mielibyście ochotę zobaczyć się z moim mistrzem duchowym?"
– zapytał Śyamasundara. Czując się zaszczyceni, chłopcy od razu podążyli za
Śyamasundarą do hotelu. Kiedy przybyli, Prabhupad siedział na łóżku,
uśmiechnięty i promienny. Aravinda masował mu stopy. Śyamasundara wszedł
i złożył pokłon. Anatolij był zupełnie zafascynowany.
"Zbliżcie się" – powiedział Prabhupad i wszyscy trzej usiedli
u jego stóp. Zwracając się najpierw do Narayana, Prabhupad zapytał go
o imię i zawód ojca. Narayana polubił Prabhupada i zaofiarował
się przynieść mu zielone warzywa; jego ojciec, zajmujący wysokie stanowisko
w ambasadzie indyjskiej, otrzymywał owoce i warzywa z Indii.
Anatolij był zainteresowany jeszcze bardziej niż jego hinduski przyjaciel
i Prabhupad zaczął wyjaśniać mu filozofię świadomości Kryszny. Narayana
był tłumaczem. Anatolij zadawał pytania z szacunkiem i podziwem,
a Prabhupad odpowiadał na nie, przekazując mu tyle podstawowych informacji
o świadomości Kryszny, ile tylko było możliwe za pierwszym razem.
Prabhupad wyjaśnił różnicę pomiędzy duszą a ciałem i opisał wieczny
związek duszy z Kryszną, Najwyższą Osobą Boga. Mówił
o Bhagavad-gicie, sieci świątyń na całym świecie i swych młodych
uczennicach i uczniach praktykujących bhakti yogę.
Prabhupad wspomniał o swoim pragnieniu nauczania w Związku
Radzieckim, który był wspaniałym polem dla świadomości Kryszny, jako że tutejsi
ludzie nie mieli uprzedzeń i nie byli zanieczyszczeni zadowalaniem
zmysłów. Chciał przedstawić w tym kraju literaturę świadomości Kryszny za
pośrednictwem bibliotek lub czytelni, czy w jakikolwiek inny możliwy
sposób. Powiedział, że filozofii świadomości Kryszny należy nauczać najbardziej
inteligentnych Rosjan, ale z powodu możliwości represji należałoby to robić
dyskretnie. Bhaktowie nie mogliby śpiewać i tańczyć na ulicach, ale
mogliby razem intonować po cichu w czyimś domu. Następnie Prabhupad zaczął
po cichutku śpiewać, przewodząc chłopcom w kirtanie.
Anatolij chłonął świadomość Kryszny tak, jak głodny człowiek pochłania posiłek.
Jednakże po kilku godzinach tak on, jak i jego przyjaciel musieli odejść.
Powiedzieli, że wrócą następnego dnia.
Śyamasundara zaczął spędzać z nimi czas. Anatolij, student filozofii
orientalnych, był bardzo inteligentny i ciekawy tego, co działo się na
świecie. Podobali mu się Beatlesi i Prabhupad opowiedział mu o swym
związku z Georgem Harrisonem i Johnem Lennonem. Anatolij
i Śyamasundara wiele rozmawiali o ambicjach i nadziejach młodych
ludzi poza granicami Związku Radzieckiego. Śyamasundara wyjaśnił mu, że
świadomość Kryszny jest podstawową zasadą wszystkich duchowych ścieżek. Nauczył
go również podstawowych zasad bhakti yogi, takich jak codzienne mantrowanie
szesnastu rund japa i podarował mu własny egzemplarz Bhagavad-gity Takiej
Jaką Jest.
Prabhupad pokazał Anatolijowi, jak przygotowywać capati i ryż
i poprosił go, aby przestał jeść mięso. Anatolij z radością przyjął
intonowanie, nowy sposób jedzenia – wszystko. Przechodził przeszkolenie, aby po
wyjeździe Prabhupada mógł samodzielnie kontynuować proces. Będzie mógł odczuć,
jak się zmienia i robi postęp w życiu duchowym, a po pewnym
czasie praktyki będzie mógł otrzymać inicjację. Powiedział, że opowie
o świadomości Kryszny swoim przyjaciołom. Do wyjazdu z Moskwy
pozostały Prabhupadwi jedynie dwa dni i w tym czasie starał się nauczyć
Anatolija tyle, ile mógł. W gorliwości i inteligencji tego młodego
Rosjanina odnalazł prawdziwy cel swej wizyty w Związku Radzieckim.
Prabhupad posłużył się analogią, mówiąc, że gdy kucharz gotuje ryż, wystarczy,
że sprawdzi tylko jedno ziarno i wie, czy ryż jest gotowy. Podobnie, po
rozmowie z jednym młodym rosyjskim chłopcem, Prabhupad mógł powiedzieć, że
Rosjanie nie są usatysfakcjonowani na tej tak zwanej idealnej ziemi marksizmu.
Tak jak Anatolij gorliwie chłonął świadomość Kryszny, podobnie uczynią miliony
innych Rosjan.
Canakya Pandita, filozof wedyjski, mówi, że jeden kwitnący kwiat może ożywić
cały las, a jedno płonące drzewo może cały las spalić.
Z marksistowskiego punktu widzenia, Anatolij był ogniem, który miał
rozpowszechnić świadomość Kryszny wśród innych i pokonać w ten sposób
ideologię komunistyczną. Natomiast z punktu widzenia Prabhupada był on
aromatycznym kwiatem, który użyczy swego zapachu wielu innym. Wizyta Prabhupada
w Związku Radzieckim nie była mglistym epizodem, ale stała się okazją do
zasiania nasionka świadomości Kryszny na tej ubogiej ziemi.
Tak więc Śrila Prabhupad przyniósł ruch Pana Caitanyi do jeszcze jednego kraju.
Sam Caitanya Mahaprabhu przepowiedział, że ruch sankirtanu zawędruje do każdego
miasta i każdej wioski, ale przez setki lat przepowiednia ta pozostawała
nie spełniona. Jednakże Prabhupad w ciągu kilku lat, które minęły od
czasu, kiedy po raz pierwszy udał się do Ameryki w 1965 roku, wciąż
rozsiewał posłannictwo Pana Caitanyi w różnych nieprawdopodobnych
miejscach. A spośród tych wszystkich miejsc, to było być może najbardziej
nieprawdopodobne. W czasie swej krótkiej, nadzorowanej przez władze wizyty
w Moskwie zasiał w Związku Radzieckim nasionko świadomości Kryszny.
Był niczym igła, a wszystko i wszyscy z nim związani byli jak
podążająca za igłą nić.
Profesor Kotowski zauważył, że pobyt Prabhupada w staroświeckim hotelu nie
będzie zbyt interesujący. Jednak Prabhupad – o czym profesor Kotowski nie
wiedział – był transcendentalny w stosunku do Moskwy czy jakiegokolwiek
miejsca w świecie materialnym. Przyjechał tu i Kryszna zesłał mu
szczerą duszę, która miała otrzymać wspaniały dar świadomości Kryszny. Stało
się tak nie z powodu aktu szpiegostwa skierowanego przeciwko rządowi
radzieckiemu, ale dzięki obecności czystego bhakty Kryszny i dzięki jego
naturalnemu pragnieniu zadowolenia Kryszny nauczaniem. W odpowiedzi na
czyste pragnienie Prabhupada, Kryszna przysłał jednego chłopca, od którego
pragnienie to przejmą inni. Nic, nawet żelazna kurtyna, nie mogło powstrzymać
świadomości Kryszny. Naturalną funkcją duszy jest służenie Krysznie.
A naturalną wolą Kryszny jest zaspokojenie czystych pragnień Swego bhakty.
**********
Nairobi Wrzesień 1971 roku
Prabhupad pragnął nauczać Afrykanów. W Kenii hindusi i Afrykanie żyli
zupełnie oddzielnie. Ponieważ osoba świadoma Kryszny nie widzi różnic opartych
na desygnatach cielesnych, tak więc Prabhupad stwierdził, że powinnością
hindusów jest podzielenie się własną kulturą duchową z Afrykanami.
W Afryce reprezentantem GBC z ramienia Prabhupada był Brahmananda Swami.
Prabhupad pieczołowicie wpajał mu, że w Afryce jego pierwszym obowiązkiem
jest dawanie świadomości Kryszny Afrykanom. Z powodu nie najlepszych
doświadczeń w Turcji i Pakistanie, Brahmananda niechętny był
organizowaniu publicznych kirtanów w Nairobii. Poza tym Afrykanie na ogół
posługiwali się językiem suahili, różnili się kulturowo i na ogół byli
zbyt biedni, by kupować książki. Tak więc Brahmananda nie wiedział, jak nauczać
ich w sposób efektywny. Zwrócenie się ku hindusom było rzeczą łatwą
i naturalną.
Jednak Prabhupad zainteresowany był Afrykanami. Stwierdził po prostu: "To
jest Afryka i oni są tutaj właścicielami, więc to ich powinniśmy
nauczać".
Prabhupad zademonstrował, w jaki sposób to robić, tak jak uczył
wszystkiego w świadomości Kryszny. W centrum Nairobi, zamieszkanym
w większości przez Afrykanów, otrzymał w użytkowanie świątynię
Radha-Kryszny. Był w niej hol, którego drzwi wychodziły na ruchliwą ulicę
i Prabhupad powiedział bhaktom, aby zrobili kirtan przy otwartych
drzwiach. Bhaktowie uczynili, co kazał i po upływie pięciu minut hol
zaczął napełniać się ludźmi. Świątynia usytuowana była w ubogiej dzielnicy
miasta, zatem ludzie, którzy przyszli, byli niewykształceni i brudni. Byli
jednak ciekawi i z radością brali udział w kirtanie, uśmiechając się,
klaszcząc w dłonie i tańcząc.
Brahmananda Swami opuścił hol i udał się do pobliskiego domu,
w którym zatrzymał się Prabhupad. "Świątynia jest pełna ludzi –
powiedział – ale nie jest konieczne, abyś tam szedł. Poradzimy sobie
i sami zrobimy program".
"Nie – powiedział Prabhupad – muszę pójść". Brahmananda próbował mu
to odradzić.
"Nie, muszę pójść" – powtórzył Prabhupad. "Weźmiesz mnie ze
sobą?"
Kiedy przybyli na miejsce, hol był jeszcze bardziej zatłoczony niż przed
kilkoma minutami. Gdy Prabhupad wszedł do obskurnej, słabo oświetlonej sali,
wydawał się promienieć w swym szafranowym, jedwabnym dhoti. Kiedy szedł,
przyglądający mu się z ciekawością tłum rozstąpił się, robiąc przejście.
Prabhupad poprowadził kirtan i zrobił wykład. Zebrani odnosili się do
niego z szacunkiem, mimo iż nie rozumieli wykładu. A najbardziej
przypadł im do gustu kirtan.
Członkowie społeczności hinduskiej byli pełni obaw, kiedy usłyszeli, że
Prabhupad udostępnia ich hol Afrykanom i niektórzy z nich przyszli
z ciekawości, by zobaczyć, co się wydarzy. Jednakże ten pełen współczucia
program Prabhupada zrobił na nich wrażenie. Ten pozornie prosty program emanował
tak niezwykłą duchową moc, że był w stanie zatrzeć wszelkie granice
kulturowe.
Prabhupad nalegał, aby misją Brahmanandy Swamiego w Afryce stało się
dawanie świadomości Kryszny Afrykanom. Miała to być prosta działalność:
częstowanie prasadam, rozdawanie za darmo książek i intonowanie Hare
Kryszna z bębnami i karatalami. Świadomość Kryszny nie powinna być
jeszcze jednym hinduskim towarzystwem religijnym w Nairobi. Hindusi
powinni pomagać finansowo, ale Brahmananda miał nauczać i werbować nowych
bhaktów spośród Afrykanów.
Kiedy kilkunastu czarnoskórych Amerykańskich uczniów Prabhupada przyłączyło się
do niego w Nairobi, Prabhupad powiedział do nich: "Przed czterystu
laty wasi przodkowie zostali wywiezieni z tego kraju jako niewolnicy. Ale
teraz wy powracacie jako panowie!"
Prabhupad zorganizował także pierwszy w Nairobi kirtan na świeżym
powietrzu. Odbył się on w parku Kamakunji, pod największym zabytkowym
drzewem upamiętniającym historyczne wydarzenia związane z niepodległością
Kenii. Bhaktowie stali pod drzewem i śpiewali, a wokół nich
zgromadził się duży tłum ludzi. Wielu z nich także zaczęło śpiewać.
Niektórzy nawet tańczyli w sposób przypominający plemienny taniec
z powłóczeniem nogami. Do Brahmanandy podszedł młody człowiek
i zaoferował się tłumaczyć jego przemówienie na suahili. Bhaktowie
rozdawali wśród zgromadzonego tłumu słodkie bundi i wszyscy naprawdę
dobrze się bawili. Całe przedsięwzięcie zakończyło się sukcesem.
Wróciwszy z pośpiechem do Prabhupada, Brahmananda zrelacjonował mu
przebieg wspaniałego kirtanu w parku. Brahmananda odczuwał teraz takie
same emocje jak w roku 1966, kiedy opowiadał Prabhupadwi o sukcesie
pierwszego kirtanu w parku na Washington Square w Nowym Jorku. Teraz,
podobnie jak wówczas, impreza zakończyła się powodzeniem. W ciągu kilku dni
Prabhupad, własnym przykładem oraz naciskiem na Brahmanandę Swamiego, zmienił
kierunek nauczania w Afryce.
Tego wieczoru, kiedy Śrila Prabhupad prowadził wykład na uniwersytecie
w Nairobi, salę zapełniło dwa tysiące afrykańskich studentów, a setki
stały na zewnątrz, zaglądając do środka przez drzwi i okna. Wykład
zapoczątkował Bhuta-bhavam, czarnoskóry amerykański uczeń Prabhupada, robiąc
krótki wstęp, w który wplótł kilka wyrażeń zapożyczonych ze suahili.
Zaczął od przywitania "Harambay", co oznacza "Witajcie bracia,
współpracujmy ze sobą".
Następnie przemawiał Prabhupad. "Cały świat ogarnięty jest po prostu
pożądaniem i rozpaczą. Wy, Afrykanie, pragniecie obecnie upodobnić się do
Europejczyków i Amerykanów, natomiast Europejczycy utracili swe imperia
i lamentują. Tak więc jedna strona ubolewa, druga jest pełna pragnień...
Przybyliśmy do krajów afrykańskich, aby zaprosić wszystkich inteligentnych
Afrykanów, by przyszli i zrozumieli filozofię świadomości Kryszny,
a potem przekazali ją innym. Usiłujecie się rozwijać, zróbcie to zatem
rozsądnie. Nie wzorujcie się na Amerykanach i Europejczykach żyjących jak
psy i koty Taka cywilizacja nie przetrwa. Bomba atomowa już istnieje.
Skoro tylko wybuchnie następna wojna, drapacze chmur i wszystko inne
ulegnie zagładzie. Spróbujcie zrozumieć prawdziwy cel życia ludzkiego. Na tym
polega ruch świadomości Kryszny i my zapraszamy was, abyście przyszli do
nas i postarali się zrozumieć tę filozofię. Dziękuję bardzo".
Publiczność odpowiedziała wybuchem oklasków i na stojąco zgotowała
Prabhupadwi owacje. Taka reakcja udowodniła raz jeszcze, że posłanie Kryszny
przemawia do serc wszystkich ludzi, bez względu na ich uwarunkowania
polityczne, geograficzne czy socjalne. Lądując na lotnisku w Nairobi,
Prabhupad zapewnił przeprowadzającego z nim wywiad reportera, że będzie
nauczał Afrykanów i teraz właśnie to robił. Przekazywał im tę samą wiedzę
i ten sam proces służby oddania, jaki przekazał Amerykanom. Pragnienia
ludzi zarówno w Ameryce, jak i tutaj, w Afryce, mogą zostać spełnione
jedynie w świadomości Kryszny. Świadomość Kryszny przyjmie się wszędzie,
jeśli tylko szczere i inteligentne osoby przyjdą do ruchu i pomogą go
szerzyć.
Nauczając w Nairobi Prabhupad był szczególnie aktywny. Ustanowił
świadomość Kryszny w nowym mieście. Dał Brahmanandzie Swamiemu przykład do
naśladowania, a także zademonstrował standard szerzenia świadomości
Kryszny na całym kontynencie afrykańskim. Śyamasundara informował swych braci
duchowych wchodzących w skład GBC o zdumiewających dokonaniach Prabhupada.
Prabhupad w błyskawicznym tempie otwiera jeszcze jeden szeroki teatr
działań. Ludzie gromadzą się tłumnie przepełnieni ciekawością i zadają
poważne pytania [...].
Pewnego razu Prabhupad, zakończywszy maraton nauczania, który trwał do późnych
godzin nocnych, poprosił o jedzenie i stwierdził: "Widzicie,
jestem głodny. Nie pozwalajcie mi zamilknąć – to jest całe moje życie. Nie
pozwólcie mi przestać mówić [...]".